Olivia szła szybki krokiem po korytarzyu na czwartym piętrze.
Już była spóźniona na lekcje opieki, a miała jeszcze do przejścia mnóstwo
pięter. W tej chwili miała szczerą ochotę zabić, ukatrupić, posiekać na kawałki
i przerobić na mielonkę niejakiego Freda Weasleya który oczywiście musiał
wciągnąć ją do rozmowy o lidze Qudditchu. Idiota. Przecież dobrze wiedział, że
ta lekcja jest dla niej wyjątkowo ważna. Jeśli chce zostać profesjonalnym
smokerem musi mieć jak najlepsze stopnie na owentumach. Szczególnie, że odmiana
tego zawodu którą sobie wybrała była naprawdę trudna. Mianowicie Olivia
pragnęła zostać smoczym psychologiem, takim z prawdziwego zdarzenia jeżdżącym
od farmy do farmy i leczącym biedne, bezbronne smoki z depresji i innych
zaburzeń psychicznych. A to, że miała do nich dość ciekawe podejście to
zupełnie inna sprawa. Przez całe swoje krótkie życie nie mogła zrozumieć
dlaczego ludzie uważali je za niebezpieczne. Przecież te stworzenia były o
wiele mądrzejsze i potężniejsze niż większość magicznych zwierząt. Do tego żyły
na tej małej planecie dłużej niż ludzie czy nawet niektóre skorupiaki. Naiwni
mugole nie mieli pojęcia, że kości które z taką lubością wykopują z ziemi nie
należą do żadnych prehistorycznych gadów, ale do różnoraki smoków. Olivia
zdawała sobie sprawę, że przekonanie społeczności czarodziejów o łagodności jej
ulubieńców nie będzie proste. Od tysiącleci matki straszyły nimi swoje dzieci,
a ojcowie, często zdesperowani, próbowali odciągnąć swoich synów i córki od
zamiaru zostania smokerami, nawet jeśli ci byli do tego stworzeni.
Niestety na nieszczęście smoków jej rozmyślenia zostały
przerwany przez jakiegoś bliżej nieokreślonego człowieka w pelerynie który
wyszedł za zakrętu i po prostu walnął ją patelnią w głowę. Zemdlała.
∞∞∞∞∞
Wpadłem jak opętany
do Skrzydła Szpitalnego starając się nie wywalić na świeżo wypolerowanej
posadzce. Informacja o wypadku mojej przyjaciółki dotarła do mnie zaledwie
dziesięć minut temu. Przekazała mi ją jakaś krukonka gdy zwolniony przez
Hagrida z lekcji w celu znalezienia Olivii szedłem jednym z korytarzy.
Dzięki temu teraz
siedziałem na niedużym krzesełku obok jednego z szpitalnych łóżek i
zastanawiałem się dlaczego na gacie Salazara tyle bliskich mi osób ostatnio
ląduje w tym miejscu. Minęły niecałe dwa tygodnie od czasu kiedy Asia mogła
opuścić skrzydło i znowu tu siedzę zamartwiając się o kogoś. Moje życie nie
jest normalne.
- Co się stało? – do sali wpadły dziewczyny w ilości trzech
sztuk w towarzystwie szanownego Lucasa. Asia, Jula i mój kumpel trzymali w
rękach podręczniki do zielarstwa, a Susan która miała teraz przerwę, musiała
ćwiczyć fotografie bo przez ramię miała przewieszony magiczny aparat.
- Ktoś uderzył waszą przyjaciółkę czymś ciężkim w głowę.
Niestety nie wiemy kto to był i dlaczego to zrobił- wyjaśniła pani Pomfrey
wychodząc za zaplecza z jakąś buteleczką wypełnioną dziwnym płynem. - Na
szczęście nie było to zbyt mocne uderzenie i dziewczyna tylko zemdlała. Podam jej
eliksir wzmacniający i jeszcze dzisiaj powinna się obudzić- powiedziała.
Wymieniłem zdziwione spojrzenia z moimi przyjaciółmi. Kto by chciał
przeprowadzić zamach na Olivii? Była w tej szkole niespełna od trzech tygodni i
jeszcze nie zdążyła sobie uczynić z nikogo wroga, ba, większość uczniów nawet
nie wiedziała, że istnieje ktoś taki jak ona. Przecież nie była wyjątkowa.
A może jednak? Mało w tej szkole było osób o takim
charakterze. Olivia była jednocześnie miła i mądra, miała jakiś taki dar, że
choć nie przyciągała ludzi jak magnes to nie dało się jej nie lubić. Piękne,
niebieskie oczy towarzyszące szerokiemu uśmiechowi sprawiały, że czasami miałem
ochotę zatopić się w nich i nigdy nie wracać do naszego świata. W moich uszach
cały czas brzęczał jej śmiechy, a przed oczami migotały mi obrazy z każdej
chwili spędzonej z nią. Była niezwykła i ja to wiedziałem.
-Hej, ziemia do brata! – Asia pomachała mi dłonią przed
oczami. Potrząsnąłem głową w celu wyrwania się z letargu.
- Sorry, zamyśliłem się.
- Spoko- Lucas zaśmiał się głośno ze spokojem znosząc
karcące spojrzenie szkolnej pielęgniarki- Ale lepiej żebyśmy już poszli. Może i
ty dostałeś zwolnienie z lekcji, ale myśmy urwali się z nich trochę
nielegalnie- powiedział po czym razem z dziewczynami opuścił pomieszczenie. Zostałem
sam.
∞∞∞∞∞
Lucas nie był głupi. Ludzie mogli uważać, że wychowany przez
ojca byłego lekarza wojskowego dodatkowo wśród mugoli wyrósł na osobę o
mentalności mieszczącej się w łyżeczce od herbaty. Nie było to prawda. Chłopak,
aż za dobrze potrafił wyczytać z mimiki, słownictwa i ruchów człowieka co dana
osoba czuje, co myśli. Bez większego problemu zobaczył w oczach Alexa miłość
gdy ten siedział przy Olivii, miłość o której żadne z nich jeszcze nie zdawało
sobie sprawy. Często patrzył na Asie której spojrzenie ostatni wskazywało
jednocześnie smutek, zdeterminowanie i niepewność, czasami pod delikatnymi
powiekami zakręciła się pojedyncza łza. W takich momentach miał ochotę podejść
do niej i mocno przytulić, pocieszyć powiedzieć, że wszystko będzie dobrze.
Tylko, że nie mógł się na to zdobyć i w tym tkwił problem. Strachliwy Gryfon-
taki zdarza się raz na tysiąc przypadków.
- Lucas, zaczynamy spotkanie- Julia klasnęła mu przed nosem
wyrywając go z zamyślenia. Zamrugał oczami i rozejrzał po pokoju wspólnym.
Wokół niego zebrał się cały Gryffindor od lekko przerażonych pierwszaków przez
zaciekawioną zamieszaniem czwartą klasę po znudzonych siódmoklasistów.
- Czy wszyscy już są? –krzyknęła Susan. Odpowiedział jej
niewyraźnie pomruk ze strony uczniów.
- To zaczynamy spotkanie- powiedziała Asia rozsiadając się
wygodnie w jednym z foteli- Jak zapewne wiecie nasz kochany dom zawsze słynął z
największych żartownisiów którzy na wiele lat zapisali się w jego historii.
Huncwoci, Fred i George Wesleyowie i wielu, wielu innych…
- Ale w ostatnim czasie Gryffindor stał się... nudny-
przerwał jej Fred. Wszyscy spojrzeli na niego zdumieni. Zwykle to James
wszystko wyjaśniał, to on był tym żywszym, gadatliwy, Fred raczej robił za mózg
tej dwójki, odznaczał się wysoko rozwiniętym rozsądkiem i tylko dzięki temu, że
Weasley zawsze był z boku, najstarszego Pottera jeszcze nie wywali z szkoły.
- Musimy coś z tym zrobić bo inaczej nasze miejsce zajmą
jacyś puchoni albo krukoni- głos Lucasa był pewny.
- Macie jakiś plan? – zapytał Jake. Wysoki, brązowowłosy
siódmoklasista wyglądał na lekko znudzonego. Fred uśmiechnął się do niego i
wyciągnął z kieszeni pomiętą kartkę.
- Ten tekst znalazłem w wakacje w pracowni taty. Wystarczy
wprowadzić parę zmian i będzie idealny na mecz z Ravenclovem za trzy tygodnie-
wyjaśnił spokojnie po czym podał tekst pierwszej lepszej osobie która
przeczytała go szybko i podała dalej.
- Oczywiście nie każemy nauczyć się wam całej piosenki.
Wybierzemy dwie najlepiej śpiewające osoby które zaśpiewają zwrotki, a od
reszty wymagamy tylko zapamiętania refrenu- powiedział Rade. Pojedynczy
uczniowie zaczęli kiwać głowami i wydawać z siebie pomruki które w założeniu
miały wyrażać poparcie. Wkrótce zaczęli do nich dołączać inni, aż w końcu w
całej wieży słychać było głośnie okrzyki zadowolenia. Wszyscy zgadzali się na
plan przywrócenia domowi należytego mu miejsca w historii żartu.
∞∞∞∞∞
- Że co zamierzacie zrobić? – zapytałem głośno po tym jak
moi przyjaciele na śniadaniu kulturalnie przeszkadzając mi w jedzeniu wyjaśnili
mi cały plan.
- To co słyszałeś- Asia wzruszyła ramiona- Niestety nie
wszystko jej jeszcze gotowe. Mamy nadzieje, że ty masz jakieś
pomysły-popatrzyłem na moich przyjaciół zdziwiony. Dlaczego zwrócili się do
mnie, przecież nie mam jakiejś genialnej inwencji twórczej. Ale może…
- Najpierw powiedźcie kogo wybraliście do śpiewania?
- Myśleliśmy o tobie
i Fredzie- powiedziała Julia. Spojrzałem na nią szeroko rozwartymi
oczami prawie opluwając ją sokiem.
-Wiem, że to może być trochę dziwne ale… - moja siostra
odetchnęła głęboko- Ty masz talent muzyczny, grasz na skrzypcach i w ogóle, a
nasz kuzyn naprawdę dobrze śpiewa.
- To akurat wiem- prychnąłem nabijając na widelec kawałek bekonu-
Zauważ, że odkąd tylko pamiętam zawsze podczas wakacji w Norze jestem skazany
na mieszkanie w jednym pokoju z nim i Jamesem- Asia pokiwała głową przyznając mi
racje.
- Ale pociesz się tym, że zmusiłyśmy Rade ‘a do zagrania na keyboardzie-
Susan uśmiechnęła się szeroko. Spojrzałem przerażony na przyjaciela, a on posłał
mi wzrok zbitego psiaka.
- No niech wam będzie- powiedziałem- Ale musicie mi dostarczyć
wielka paczkę fajerwerków Wesleyów. Mam pewien plan.
Co oni kombinują...;) I kto uderzył Olivię? Tyyyle pytań...Świetny rozdział oczywiście;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny :)
Twoim najczęstszym, wręcz nagminnym błędem, jest mylenie "u" z "y". I tak na przykład w tym rozdziale, piszesz "Olivia szła szybki krokiem po korytarzy" zamiast "szybkim krokiem po korytarzu"; "odmiana tego zawody" zamiast "zawodu".
OdpowiedzUsuń"nie przyciągała ludzi jak magnez" - i nic dziwnego, bo magnez nie przyciąga. Chyba że użyć magnesu.
Aha - jak pielęgniarka dowiedziała się co się stało? Bo gdy uderzono dziewczynę, to była sama na korytarzu. Jeśli ma się dopiero obudzić, to znaczy że była nieprzytomna i nie mogła opowiedzieć, że ktoś ją walnął patelnią. Więc albo ocknęła się, powiedziała co się stało i zasnęła po dostaniu napoju wzmacniającego, albo ktoś jeszcze widział zajście.