niedziela, 13 września 2015

Raz się żyje!

Oberwę od was patelnią, ale trudno - muszę to zrobić. Oficjalnie i bez zbędnych wyjaśnień zawieszam tego bloga.  Zupełnie nie mam już pomysłu na tę historię, a na dodatek czuję, że straciłam nad nią kontrolę. Raczej mało prawdopodobne, że do niej wrócę.
Zamiast tego zapraszam was na mojego nowego bloga gdzie będą się pojawiać głównie pojedyncze opowiadania. Mam nadzieje, że przypadnie on wam do gustu.
Dziękuję za wyrozumiałość. 

środa, 8 lipca 2015

Rozdział 15 - Marie


Witam wszystkich po tak długiej przerwie. Mam nadzieje, że ktoś jeszcze od czasu do czasu wchodzi na tego bloga i sprawdza czy przypadkiem nie pojawił się jakiś post. Jak widzicie dzisiaj się on pojawia. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z moim planem to teraz rozdziały będą dodawane w miarę regularnie. Chyba, że znów mi nawali komputer. Wtedy może pojawić się problem.

Kończę ględzić i zapraszam do czytania.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------Siedziałam na krześle w Pokoju Życzeń i ze znudzeniem przeglądałam fotografie księgi znalezionej w Ministerstwie.  Robiłam to już chyba po raz setny, ale nadal nie dawało to żadnego rezultaty. Choć razem z dziewczynami dotarłyśmy do dokładnego opisu starej magii, za diabli nie udało nam się znaleźć jak komuś wykorzystanie takiej magii udowodnić. Żadnych zaklęć, eliksirów czy czegoś co by nam pomogło.

Jedynym plusem było to, że wielka sala w której pracowałyśmy dobrze wiedziała czego potrzebujemy. Znalazłyśmy w niej parę dodatkowych lektur, cały zestaw papierów do robienia notatek i… kopie aktu zgonu Petera Pettigrewa. Z dokumentu wynikało, że ciało Huncwota nigdy nie zostało odnaleziono, ale pośmiertnie odebrano mu Order Merlina Pierwszej Klasy. Nie było za to żadnej wzmianki o reakcji jego matki.

- Jak tak dalej pójdzie to nic nie wymyślimy- powiedział Sofia schodząc z drabiny. Kate poprawiła swoje okulary po czym zagryzła wargi w wyrazie głębokiego zamyślenia.

- Nie mogę myśleć- stwierdziła odkładając na stół trzymany w ręce ołówek- Przez te fioletowe pasemka źle mi się myśli.

- To nie moja wina – podniosłam ręce w obronnym geście jednocześnie starając się nie wybuchnąć śmiechem. Kolorowe pasma zdobiące brązowe włosy mojej koleżanki były wynikiem dość szczególnego splotu wydarzeń. Na lekcji transmutacji mieliśmy wykonać proste zaklęcie na zamianę zapałki w igłę. Nic wielkiego, prosta formułka która wychodziła większości uczniom. Niestety nie jednemu z moich drogich kolegów niejakiemu Jake’owi Starrs’owi. Tak niefortunnie przekręcił formułkę, że jego zapałce wyrosły nóżki i zaczęła ganiać po całej Sali. Jake zaczął ją gonić, wpadł na mnie, moje zaklęcie zderzyło się z urokiem profesorki rzuconym w celu zatrzymania denerwującego patyka, po czym trafił Kate. Z lekcji wyszła z fioletowymi włosami, a Gryffindor stracił dziesięć punktów.

- Dziewczyny, musimy coś wymyśleć- zawoła zmęczonym głosem Sofia opadając na jedno z krzeseł i opierając głowę na ramionach.

- Ale niby co? – zapytałam odruchowo przekładając zdjęcia. – Nie mamy żadnych dowodów z wyjątkiem słów Jasmine. A założę się, że nikt nie uwierzy w słowa ducha.

- W tym kraju wszystko jest możliwe – mruknęła moja przyjaciółka.

- Ale chyba nie to – roześmiałam się.

Lubiłam spędzać czas z dziewczynami. Jako jedyne przedstawicielki płci pięknej w naszym kochanym domu, musiałyśmy się trzymać razem. Do tego, mimo, że każda z nas była inna, świetnie się rozumiałyśmy. Dogadywałyśmy się w prawie każdej sytuacji, czasami wręcz czytałyśmy sobie w myślach. A poza tym, nie wiem czy w obecnej sytuacji dałabym sobie bez nich radę. Myśl, że ktoś chce zawładnąć światem, że ktoś czyha na życie dzieci smokerów była wręcz… porażająca, straszna. Zdawałam sobie sprawę z grożącemu mnie i mojemu rodzeństwu niebezpieczeństwu, a mimo tego cały czas wydawało mi się, że to jeden wielki i okropny sen.

Zamknęłam oczy próbując odgonić czarne myśli. Wokół mnie panowała absolutna cisza przerywana tylko pojedynczymi szurnięciami. Zaraz, zaraz… Szurnięciami? Przecież Kate i Sofia nie ruszały się, a wątpię żeby w Pokoju Życzeń były szczury.

- Co jest? – mruknęłam rozglądając się po pomieszczeniu. Moje przyjaciółki wymieniły ze sobą zdumione spojrzenia. Z każdą kolejną sekundą dziwne dźwięki stawały się coraz głośniejsze, a my coraz bardziej niespokojne. W pewnej chwili szuranie przerodziło się w nieustający, głośny, przenikliwy pisk. Zakryłam uszy i skuliłam się na krześle starając się odgrodzić się od denerwującego dźwięku.

- Co się dzieje? – wrzasnęła do mnie Kate próbują przekrzyczeć pisk. Wzruszyłam ramionami dając jej do zrozumienia, że nie mam pojęcia co to może być. Kątem oka zauważyłam Sofie, która na czworaka próbowała dostać się do drzwi. Coś jednak sprawiało, że z każdym kolejnym krokiem moja przyjaciółka szła coraz wolniej, traciła coraz więcej sił. Chcąc jej pomóc zsunęłam się powoli z krzesła i zaczęłam się czołgać w jej stronę. Byłam już mniej więcej w połowie, kiedy nagle jakaś bliżej nieokreślona siła odrzuciła mnie do tyła. Obróciła mną w powietrzu i rzuciła o ziemię. Walnęłam głową w drewnianą posadzkę. Przez chwilę nic nie widziałam, nie wiedziałam co się dzieje i gdzie jestem. Czułam jak ciepła krew z rozcięcia na czole spływa po moim policzku. Ostatkiem sił przekręciłam się na plecy i mrużąc oczy spojrzałam w kierunku wyjścia. Jednak zamiast dużych drewnianych drzwi rzeźbionych w winoroślą, zobaczyła wielką czarną otchłań wirującą z prędkością kilkuset kilometrów na godzinę. Wytwarzała ona jakieś dziwne promieniowanie, które przyciągało naszą trójkę w jej kierunku. Chcą się przeciwstawić temu dziwnemu zjawisku chwyciłam się za nogę o stołu i z całych sił zaparłam się nogami o ziemie. Odwróciłam twarz zaciskając oczy. Nie mogłam nic zrobić. Leżałam tak czując jak z każdą kolejną coraz bardziej zbliżam się do otchłani. Nagle ogromna siła oderwała mnie od podłogi i pociągnęła w stronę dziury. Ostatnią rzeczą jaką widziałam była ciemność.

∞∞∞∞∞

Leżałam na zimnej, twardej podłodze po policzkami czując wilgotny kamień. Wokół mnie panowała przeraźliwa ciemność i tylko świdrujący zapach stęchlizny świadczył o tym, że znajduję się w jakimś lochu albo czymś podobnym. Nie wiedziałam jak się tu dostałam ani kto mnie uwięził. Nie wiedziałam nic.

Wszystko mnie bolało. Włosy miałam posklejane zaschniętą krwią, ale nie pamiętałam momentu w którym rozcięłam sobie skórę na głowie. Tak samo jak nie pamiętałam kiedy skręciłam kostkę, która teraz bolała mnie niemiłosiernie.

Starając się nie naruszyć jeszcze jakiejś części ciała, wymacałam dłonią ścianę i podpierając się o nią powoli wstałam.  Moje oczy powoli zaczęły się przyzwyczajać do ciemności więc w końcu mogłam dostrzec w jak niewielkiej celi mnie zamknięto. Pomieszczenie mogło mieć jakieś cztery metry kwadratowe i tylko przez małe, zakratowane okienko wpadały pojedyncze promienie księżyca, który właśnie wyłonił się zza chmur. Z trudem zrobiłam parę kroków po czym wyjrzałam na zewnątrz. Przede mną rozciągały się ogromne pola z pojedynczymi niskimi drzewami. Gdy zmrużyłam oczy byłam wstanie dostrzec niedużą wioskę stojącą na horyzoncie. Ciemne gęste chmury zasłaniały gwiazdy tylko co pewien czas odsłaniając księżyc w pełni.

Nagle, kątem oka dostrzegłam ogromną, ciemną plamę sunącą szybko po niebie. Jeszcze raz zmrużyłam oczy i dopiero wtedy zorientowałam się, że to… smok. Prawdziwy, ogromny smok na wolność, który leciał z szeroko rozłożonymi skrzydłami. Z tej odległości nie mogłam dostrzec rządnych szczegółów pomagających mi określić jaki to może być gatunek, ale już sam widok tego zwierzęcia przyprawiał mnie o dreszcze. W żadnym kraju na naszej kochanej planecie, smoki nie mogą latać na wolności. Kiedy taki dziki smok zostanie zauważony, łapię się go i umieszcza w specjalnym parku. W brew pozorom rezerwaty są tak ogromne, że te stworzenia prawie nie czują tego, że są odgradzane od reszty świata.

 Stała jeszcze przez chwilę przy oknie po czym, gdy smok zniknął z mojego pola widzenia, opadłam powoli na ziemię.

- Gdzie ja jestem? – mruknęłam przymykając oczy i zapadając w płytki i niespokojny sen.

Jeśli rozdział ci się podobał ( lub też nie) zostaw komentarz.

 

 

 

sobota, 11 kwietnia 2015

Hejo!

Witam wszystkich którzy jeszcze męczą się z tym blogiem. Niestety, ale mam dla was niezbyt przyjemną wiadomość. Muszę na pewien czas zawiesić bloga. Pracuję teraz nad jedną bardzo ważną dla mnie rzeczą i potrzebuję dużo czasu. Jednak mam zamiar dodawać rozdziały, ale robić, przynajmniej przez pewien czas, bardzo rzadko.

Przepraszam za problemy

Luna

piątek, 13 marca 2015

Rozdział 14- Alex


Nie wyszedł mi ten rozdział. Jest strasznie przesłodzony i w ogóle. Ale trudno, wena gdzieś zniknęła. Przepraszam za błędy i zapraszam do czytania.

Proszę o komentarze.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Leżałem na kanapie w pokoju wspólnym gryfonów i starałem się na nowo przywołać sen. Całą wczorajszą noc świętowaliśmy wygraną w meczu z krukonami. Była wielka balanga, trochę ognistej no i… film mi się urwał.

- Cześć braciszku! – zawołała Marie przysiadając się obok mnie na fotelu. Przekręciłem lekko głowę i spojrzałem na nią spod przymrużonych powiek. Moja siostra uśmiechała się szeroko, a jej oczy błyszczały wesoło. W ręku trzymała nowy blok rysunkowy i pudełko kredek.

- Możesz być ciszej- jęknąłem odwracając się do niej plecami.

- Ktoś tu chyba ma kaca- dziewczynka roześmiała się głośno jednocześnie sprawiając, że ból głowy uderzył we mnie ze zdwojoną siłą. Wykorzystując jak najmniejszą ilość energii, wziąłem do ręki jedną z poduszek i z całej siły rzuciłem nią w stronę jedenastolatki. Ta jednak uniknęła ciosu i dalej chichrając się pod nosem siłą ściągnęła mnie z kanapy. Przeklinając Merlina, Godryka, Salazara, Rovenę, Helgę, Dumbledora i wujka Pottera, dałem się zaciągnąć do Wielkiej Sali gdzie czekało już śniadanie.

Mimo kiepskiego samopoczucia to tak naprawdę cieszyłem się, że w końcu spędzę z Marie trochę czasu. Od czasu zniknięcia taty miałem tyle zmartwień, tyle rzeczy do przemyślenie, że w końcu zapomniałem o młodszej siostrze. A przecież kiedyś spędzaliśmy ze sobą tyle czasu. Razem przekradaliśmy się przez bariery ochronne na farmie i podglądaliśmy pracę smokerów. To właśnie ona pomogła mi wymyśleć prezent urodzinowy dla Asi kiedy nie mogłem na nic wpaść. Od zawsze byliśmy dobrymi przyjaciółmi.

- Mamy bardzo ważną sprawę do obgadania- zaczęła smarując sobie tosta masłem.

- A niby co takiego się stało? – zapytałem dłubiąc widelcem w jajecznicy. Głowa nadal mnie bolała, ale po wypiciu dwóch szklanek lodowatej wody, poczułem się trochę lepiej.

- Jak dobrze wiesz- moja siostra uśmiechnęła się chytrze – Niedługo, bo już za dwa tygodnie, jest bal Walentynkowy.

- No i? – wzruszyłem ramionami. Wiedziałem, że prędzej czy później dyrekcja będzie musiała coś zorganizować, ale czy będzie to w Walentynki czy w dzień Świstka mało mnie to obchodziło.

- To, że ja nie mogę iść bo jestem za młoda nie znaczy, że ty masz iść sam- obruszyła się Marie wymachując nożem. Przełknąłem ślinę. Ta mała i ostre narzędzie to złe połączenie.

- Coś sugerujesz?

- Otóż- skrzyżowała ręce na piersi i uśmiechnęła się triumfująco- Masz czterdzieści osiem godzin na zaproszenie Olivii na ten bal.

- A dlaczego Olivii?

- A dlaczego nie?

- A dlaczego tak?

Dziewczynka przewróciła oczami przybierając minę która wskazywała, że uznaje mnie za idiotę. 

- Na logikę rzecz biorąc- zaczęła- Nie udałoby mi się zmusić cię do zaproszenia jakiejś prawie obcej ci dziewczyny. Z tych które znasz bardzo dobrze została tylko Olivia bo w Susan podkochuje się Fred, a do Juli maślane oczka robi taki jeden puchon z siódmej klasy.

- A dlaczego ja w ogóle mam iść na ten bal? – zapytałem.

- Och, po prostu to zrób- powiedziała Marie robiąc „słodkie oczka”.  – Proszę…

- Niech ci będzie- machnąłem ręką. Moja siostra poderwała się ławki i piszcząc jak małe dziecko rzuciła mi się na szyję.

Mina McGonagall była niezapomniana.

∞∞∞∞∞∞

Ja burza wpadłem do swojego pokoju. Moich drogich kuzynów nie było, Rade spał pochrapując cicho, a Lucas leżał na łóżku i coś czytał.

- Rade, przyjacielu ty mój!- wykrzyknąłem ściągając kołdrę z chłopaka.

- Mnie też miło cię widzieć, Alex- mruknął ze złością szukając okularów.

- Musisz mi pomóc – powiedziałem przysiadając na skraju swojego łóżka. – To małe coś co podobno jest moją siostrą, kazało mi zaprosić Olivie na bal walentynkowy. A ja się zgodziłem!

- I w czym takim mam ci pomóc- zapytał drapiąc się po głowie.

- Chodzi o to- zacząłem- że ty, jako taki super hiper czytelnik, na pewno wiesz jak się do tego zabrać. W tych książkach na pewno coś jest na ten temat – spojrzałem na mojego przyjaciela błagalnym wzrokiem.

- Po pierwsze nie czytam romansideł. Po drugie nie mam pojęcia jak się do tego zabrać, sam ma podobny problem. Po trzecie, zapytaj Lucasa! – krzyknął wskazując na blondyna który  zaciekawieniem przysłuchiwał się naszej jakże ciekawej konwersacji

- A niby dlaczego? – zapytałem zdziwiony. Rade uśmiechnął się chytrze i poprawił okulary.

- Otóż twój drogi przyjaciel- zaczął chłopak- Wczoraj, po skończonym meczu, zapytał twoja siostrę czy pójdzie z nim na bal.

- Naprawdę? – popatrzyłem zdziwiony na Lucasa. Ten, przybrawszy iście pomidorowy kolor twarzy, pokiwał szybko głową.

- Po prostu podchodzisz, zdajesz pytanie i albo się zgadza albo nie- blondyn wzruszył ramionami. Prychnąłem. Dla niego zawsze wszystko jest proste. Dostanie się do drużyny, zdanie bardzo dobrze egzaminów, zaproszenie dziewczyny na bal… No, ale jego ojciec jest wojskowym raczej bardzo życia mu nie komplikował.

- A ty nie masz zamiaru nikogo zaprosić? – zwróciłem się do Rade.

- Jest taka krukonka- zaczął nieśmiało - Alison Benetry, i tak myślałem…

- Dobra, nie było pytania – podniosłem ręce do góry.

Czując, że nic więcej nie wyciągnę z chłopaków zszedłem do Pokoju Wspólnego mając nadzieje znalezienia tam Asi. Miałem zamiar zapytać ją czy to z Lucasem to prawda. Zamiast tego, na dole, zastałem kilku chłopców z pierwszej klasy, których imion nie pamiętałem, jedną z trzecioklasistek Kleo i… Olivie. Przełknąłem ślinę i niepewnie podszedłem do dziewczynę, która siedziała przy jednym ze stolików i czytała jakąś książkę.

- Co czytasz? – zapytałem starając się ukryć zdenerwowanie.

- Smoki zagrożone. Dlaczego znikają? – odpowiedziała lekko podnosząc książkę bym mógł zobaczyć okładkę. Na policzkach przyszłej smokerki lśniły delikatne rumieńce, a oczy błyszczały wesoło. Zawsze tak wyglądała gdy rozmowa schodziła na smoki. Moja siostra twierdziła, że ja i tata, mamy podobnie, ale na pewno nie wyglądamy tak… uroczo. Alex, ogarnij się, zaczynasz wariować.

- Newtona Scamandera? Nie czytałem – zagryzłem wargę próbując wymyśleć coś jeszcze.

- Wyszła nie dawno, wydanie pośmiertne. Babcia dała mi z okazji Świąt – wyjaśniła. Myślałem, że teraz wróci do czytania książki lecz jej wzrok utkwiony był we mnie. Odetchnąłem głęboko starając się przypomnieć wszystko co kiedyś słyszałem o rozmowach z dziewczynami.

A kiedyś było tak łatwo! Jeszcze parę tygodni temu mogłem rozmawiać z Olivia zupełnie normalnie. Gadaliśmy o smokach, ofertach i możliwościach pracy na różnych farmach, o denerwujących nauczycielach. Jedynym tematem jakiego nigdy nie poruszaliśmy byli nasi rodzice. Jedynym wyjątkiem był wieczór zaraz po powrocie do Hogwartu. Siedzieliśmy wtedy w bibliotece i dokładnie omawialiśmy każdy możliwy powód dla którego Christie ich porwał. Nic nie wymyśliliśmy.

W końcu, próbując opanować zdenerwowanie, usiadłem obok i nie patrząc w jej oczy zapytałem:

- Pójdziesz ze mną na bal?

wtorek, 24 lutego 2015

Rozdział 13 - Asia

A o to przed wami kolejny rozdział. Nie jestem z niego zadowolona, wydaje mi się strasznie drętwy. Ale cóż, raz się żyję.

Zapraszam do czytania i komentowania.

Ps. Piosenka nazywa się Gryffindor Rally Cry. Może pojawić się problem z linkiem.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Express Londyn – Hogwart gnał przez pola południowej Szkocji mijając niewielkie farmy, ogromne, niekończące się pola i pojedyncze, znudzone owce jedzące trawę. Ponad pół tysiąca uczniów szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie rozlokowało się w dziesięciu wagonach i poddawało się typowym dla młodzieży zajęciom próbując umilić sobie podróż. Młodsi zajadali się fasolkami wszystkich smaków, trochę starsi rozgrywali kolejne, ekscytujące partie brydża, a najstarsi pokojowo rozmawiali i dokładnie omawiali swoją przyszłość. Parę par stało na korytarzu i poddawało się czynności popularnie zwanej jako „mizianie się”.

Ja sama siedziałam w jednym z przedziałów i ze znudzeniem przysłuchiwałam się dyskusji Alexa i Lucasa o zbliżających się Mistrzostwach Świata w Qudditchu i eliminacjach do nich. Ukochana Walia mojego przyjaciela wygrała niedawno trzysta dziesięć do piędziesięciu z Mołdawią zapewniając sobie jednocześnie miejsce w finałach. Pierwszy raz od trzydziestu lat.

- Jeśli Scott nie straci formy, Walijczycy mogą to wygrać- tłumaczył mojemu bratu Lucas.

- Tak- Alex pokiwał głową- Ale zapomniałeś o Japonii, w tym sezonie radzą sobie naprawdę dobrze.

Siedzący na ziemi, pod oknem Rade prychnął cicho i wrócił do czytania jakiejś powieści. Uśmiechnęłam się pod nosem widząc reakcję przyjaciela. Rade nigdy nie lubił Qudditcha, mecze między domami oglądał tylko wtedy kiedy grał Gryffindor, a miotły bał się jak diabeł święconej wody. Jakieś dwa lata temu, kiedy świętowaliśmy moje dołączenie do drużyny, chłopaki wymyślili, że zorganizują wyścigi na miotłach. Siłą wsadzili na jedną z nich biednego gryfona po czym zmusili go do latania wokół Hogwartu. Skończyło się tym, że chłopak utknął na dachu jednej z wież i kategorycznie odmówił zejścia.

- Jedna rzecz mnie zastanawia- odezwała się nagle Olivia która dotychczas siedziała skulona w fotelu przypatrując się mijanemu krajobrazowi.

- Co takiego? –popatrzyłam na nią pytającym wzrokiem. Jula wyjęła z uszu słuchawki, a Susan na chwilę przerwała mocowanie się z opakowanie pieprznych diabełków. Wszyscy z zaciekawieniem patrzyliśmy na blondynkę.

- Dlaczego ten cały Christie atakował dzieci smokerów? Po co mu to było? – Zagryzłam wargę słysząc to pytanie. Jedna z niewielu rzeczy która nie dawała nam i aurorom spokoju. Przed powrotem ze szkoły wiele razy dyskutowałam na ten temat z Alexem, ale nic ciekawego nie wymyśliliśmy.

- Morze się nudził- zaproponowała Susan wzruszając ramiona.

- Albo chciał kogoś porwać i szantażować nim smokerów- rzucił Lucas

- Chyba nie- Rade podrapał się po głowie po czym wstał gwałtownie, ściągnął z półki swój kufer i otworzył pokazując nam całą masę książek. – No co? – zapytał widząc nasze zdumione miny.

- Dobra Einsteinie- Alex rozsiadł się wygodnie na dwóch fotelach- Coś takiego wynalazł?

Mój przyjaciel uśmiechnął się chytrze i z samego dna walizki wydobył starą, zakurzoną księgę. Na jej brązowej okładce widniał delikatny rysunek smoka, a srebrna nić układała się w jakiś napis po grecku.

- „Legendy smoków”- przeczytał chłopak po raz kolejny wprawiając nas w osłupienie. Nie miałam pojęcia, że Rade rozumie grekę. – Znalazłem tę książkę podczas wakacji na jednym z targów w Atenach. Przez długi czas nie miałem okazji jej przeczytać, ale…

- W końcu się za nią wziąłeś. Tak wiemy- przerwałam mu lekko zirytowana. – Lepiej przejdź do sedna.

- Otóż- zaczął otwierając księgę gdzieś tak w połowie- istnieje pewna stara historia według której co pewien czas rodzi się dziecko mające nieograniczoną władzę nad ogniem i smokami. Podobno jest wstanie zrobić wszystko, zawładnąć całym światem. – Przełknęłam śliny spodziewając się do czego zmierza Rade. – Jest jednak jedno ale. Człowiek który ma taką moc z jakiegoś powody bardzo źle reaguję na dotyk platyny. W tej legendzie pewien władca pokonał czarnoksiężnika władającego ogniem, zrzucając na niego wielki wór platyny.

- Więc – założyłam nogę na nogę – Jeśli dobrze rozumiem, ten cały Christie chce znaleźć tego czarodzieja i wykorzystać jego moc do zawładnięcia nad światem. Nieprawdaż?

- Ale jak to robi? – zapytała się zdezorientowana Susan. Alex zmarszczył czoło zastanawiając się nad czymś po czym odpowiedział:

- Najprawdopodobniej zamachy są przeprowadzane za pomocą czegoś zrobionego z platyny. Ten wariat po prostu sprawdza kto zareaguje najgorzej.

- W takim razie po co mu reszta smokerów? – mruknęłam cicho sama do siebie. Mój brat wzruszył ramionami, a Lucas podrapał się po głowie. Chyba chciał coś powiedzieć, ale w tym momencie drzwi otworzyły się, a do środka wpadła jedna z puchonek nie jaka Jenny Smith.

- Ratujcie, schowajcie, życie ocalcie! – krzyknęła odgarniając z twarzy długie do ramion, brązowe włosy.

- Co się stało? – zapytałam patrząc na nią jak na kosmitę. Dziewczyna przełknęła się ślinę, oglądnęła się za siebie po czym szybko wytłumaczyła nam o co chodzi.

- Ten ślizgon z siódmej klasy, Flynn się nazywa, od dwóch godzin próbuję zaprosić mnie na bal walentynkowy- powiedział zamykając drzwi do przedziału.

Chcąc nie chcą pomogliśmy koleżance w potrzebie. Alex starannie zasunął zasłony, ja rzuciłam na Jenny zaklęcie kameleona, a Lucas i Rade pomogli jej wdrapać się na półkę podwieszoną pod sufitem.

- Pamiętajcie, że mamy wyglądać jakby nic się nie stało- mruknęła Jula na nowo zakładając słuchawki. W tym samym momencie w wejściu ukazała się głowa wysokiego chłopaka odstającymi na wszystkie strony czarnymi włosami i zielonymi oczami.

- Cześć! – przywitał się uśmiechając się nerwowo. – Nie widzieliście gdzieś Jenny. Puchonka, szesnaście lat, brązowe włosy, piwne oczy…

Pokręciliśmy głowami dając do zrozumienia, że nikt taki tędy nie przechodził. Ślizgon westchnął ciężko po czym opuścił przedział.

- A tak w ogóle, to o jakim balu mowa? – zapytała Susan wkładając do ust czekoladową żabę.

∞∞∞∞∞∞


Był trzydziesty stycznia, sobota, dziewiąta rano. Wszyscy uczniowie siedzieli w Wielkiej Sali i pożerając śniadanie z zapałem dyskutowali o dzisiejszym meczu Qudditcha między Gryffindorem i Ravenclawem. Starcie to było o tyle wyjątkowe, że przekładane je już ze trzy razy z różnych, znanych tylko nauczycielom, powodów. W końcu jednak, mieszkańcy zamku zaprotestowali odkładania tego jakże ważnego meczu na później i po długiej dyskusji ustalili jego datę na przedostatni dzień stycznia.

Siedziałam przy stole Godryka i podenerwowana dłubałam łyżką w talerzu z owsianką. Nie miałam za grosz apetytu, byłam strasznie spięta, a siedzący obok James tylko pogarszał sytuacje. Mój kuzyn ubzdurał sobie, że jeśli powtórzy nam taktykę tysiąc pięćset razy to zagramy lepiej niż gdyby zrobił to tylko pięćset razy. Pocieszająca za to była myśl, że już za parę minut Alex i Fred wdrożą swój ( a dokładniej nasz) plan.

- Jeszcze minutka, jeszcze sekunda- mruczała pod nosem Jula nie odrywając wzroku od niedużego pilota z czerwonym guzikiem leżącego między nami.

- Teraz- powiedział Lucas, a moja przyjaciółka nacisnęła przycisk.

W tym momencie olbrzymie kotary zasłoniły okna, a czerwono – żółte, czarodziejskie reflektory zaczęły oświetlać salę. Stoły Ravenclawu i Gryffindoru rozsunęły się na boki robiąc tym samym miejsce ogromnej platformie która wynurzyła się z podłogi. Na platformie stał mój brat z mikrofonem, Fred z gitarą, Rade z keyboardem i niejaki Jason Zhang, piątoklasista i jedyna osoba w całym Domu która umiała grać na perkusji. Cała czwórka miała na sobie wszystkie dostępne na rynku gadżety Gryffindoru i uśmiechała się do zdziwionych uczniów i jeszcze bardziej zdziwionych nauczycieli.

- Weasley, Potter, Zhang- dyrektorka wstała gwałtownie z krzesła- Co wy wyprawiacie?

W odpowiedzi chłopcy zaczęli grać, a po jakiś dziesięciu sekundach po sali poniósł się głos mojego brata.

Today's the big game

 The one we've waiting for

 We're ready!

 We'll represent the house flag of Gryffindor

 We've gotta win!

 The Ravenclaws, have got nothing on us

 We'll defeat them

 And even break a sweat

Śpiewał Alex wprawiając w osłupienie wszystkich obecnych. Wszystkich z wyjątkiem podekscytowanych gryfonów którzy tylko czekali na refren. Gdy w końcu nastąpił podnieśliśmy się po kolei z miejsc tworząc coś co od biedy mogło przypominać meksykańską falę. Potem drugoklasiści zaczęli tańczyć kankana, a reszta klaskała w rytm melodii. Wszystkich ogarnęła niesamowita euforia. Znów byliśmy zjednoczeni, znów byliśmy jedną, wielką rodziną

 W końcu przedstawienie się skończyło, a platforma zjechała w dół równając się z podłogą. Wszyscy zebrani zaczęli wiwatować i nawet sama McGonagall podeszła do chłopaków pogratulować im występu.

- Teraz na pewno wygramy- powiedział James szczerząc się do mnie.

- Na pewno- odpowiedziałam po czym podbiegłam uściskać brata.

poniedziałek, 9 lutego 2015

Rozdział 12 - Marie


Niedowierzenie, przerażenie i szczęście. Te trzy uczucia mieszały się w mojej głowie i wywracały mój mózg na drugą stronę. Chcąc trochę ochłonąć usiadłam na jednym z dwudziestu biurowych krzeseł po czym odetchnęłam parę razy. Spojrzałam na Asię która sparaliżowana wpatrywała się w duży ekran. Nie wyglądała najlepiej. Twarz miała bladą, a jej szczęka drgała spazmatycznie.

- Tata? – zapytał cicho Alex.

- Nie mam dużo czasu- tata spojrzał przez ramię jakby chciał zobaczyć czy ktoś nie idzie. Znajdował się w jakimś małym pokoju przypominającym celę. – Mam nadzieję, że to nagranie nie wpadnie w niepowołane ręce. Muszę w nim wszystko wyjaśnić, ale będę się sprężać- odetchnął głęboko.  Lekko zdenerwowana postukałam opuszkami palców o blat długiego stołu. – Za porwaniami i tą całą aferą stoi John Christie. Jest on także odpowiedzialny za ataki na dzieci smokerów. Ma też coś wspólnego z tym co się stało sześć lat temu…. – w tym momencie obraz taty zaczął się rozmazywać by chwile później zamienić się w szary, szumiący obraz. Wujek Harry rzucił do stojącej w kącie konsoli i zdesperowany próbował przywrócić połączenie.

- Cholera! – wujek walnął pięścią w klawiaturę. – Badziewne, mugolskie ustrojstwo.

- Co to wszystko ma znaczyć? – zapytałam patrząc to na rodzeństwo to na aurorów.

- Nagranie wiele wyjaśnia- powiedział wujek Ron. – Ale o co chodziło z tym sześć lat później?

- Mama- Asia usiadła gwałtownie i schowała twarz w dłoniach. Ja sama niewiele rozumiałam z tego co się dzieje i co z tym wszystkim wspólnego ma mama. Zginęła w ataku terrostycznym gdy byłam bardzo mała i średnio ją pamiętam. Za to dobrze wiedziałam, że mojej siostrze bardzo jej brakowało.

- Tacie chyba chodziło o tę bombę w metrze- wyjaśnił Alex. – Według niego za tym też stoi Christie Ale dlaczego…

- …. atakuje dzieciaki? – zapytałam siebie samą.  Spojrzałam pytającym wzrokiem na otaczających mnie ludzi. Zauważyłam, że Nicolas przygryza ze zdenerwowaniem wargę.

- Może… zrobimy sobie pół godziny przerwy- zaproponował młody auror. Wszyscy zgodnie pokiwaliśmy głowami. Nie patrząc na resztę wstałam szybko i wyszłam z pomieszczenia. Musiałam trochę odetchnąć, a do tego miałam małą misje do wykonania. 

Oczywiście dobrze wiedziałam, że widok jedenastoletniej dziewczynki plączącej się po korytarzach ministerstwa może wzbudzić podejrzenia. Jednak zdawałam sobie sprawę, że to najprawdopodobniej jedyna okazja żeby zdobyć to czego potrzebuje.

Jeszcze przed wyjazdem na święta, razem z Sofią i Kate ustaliłyśmy jakie materiały są nam potrzebne by udowodnić niewinność Glizdogona.  Pierwszą, podstawową rzeczą była stara jak Merlin książka o magii starożytnej pozwalającej kontrolować ludzi lepiej niż za pomocą zaklęcia Imperio. Jedyny jej egzemplarz znajdował się w Magicznej Bibliotece Narodowej której siedziba była właśnie tu, w Ministerstwie. Uśmiechnęłam się pod nosem na myśl o małym, mugolskim aparacie pożyczonym od Kate.

Korzystając z wiszących na ścianach map, przedarłam się przez kilka pięter i po niecałych dziesięciu minutach znalazłam się w olbrzymim pomieszczeniu całym wypełnionym regałami z książkami. Szybkim krokiem pokonałam drogę dzielącą mnie od interesującego mnie działu i zaczęłam szukać odpowiedniej pozycji. Po paru sekundach zadowolona wysunęłam dosyć cienką książkę oprawioną w gruby zielony papier. Na okładce, złotymi literami wyhaftowany był tytuł „Zapanować na umysłem”. Szczęśliwa wyjęłam aparat i najszybciej jak umiałam zaczęłam robić zdjęcia. Właśnie kończyłam gdy usłyszałam jak ktoś się zbliża. Wsunęłam księgę na miejsce, schowałam urządzenie do kieszeni i uśmiechnęłam się szeroko gdy zza rogu wyłoniła się starsza kobieta jak widać bibliotekarka.

- A co ty tu robisz kochanie? – zapytała czarownica poprawiając okulary połówki.

- Zgubiłam się – powiedziałam starając się wyglądać jak najpewniej. – Szukam wujka, pracuje w dziale aurorów- spojrzałam na starszą panią moim najsłodszym wzrokiem. Ta tylko machnęła ręką nakazując bym do niej podeszła po czym powiedziała:

- Prosto do końca korytarza, potem dwa piętra do góry, w prawo, miniesz dział zgłoszeń, skręcisz w lewo i będziesz na miejscu- wyjaśniła. Podziękowałam jej uprzejmie po czym pobiegłam w wskazanym kierunku śmiejąc się pod nosem. Dłoń cały czas trzymałam na ukrytym w bluzie aparacie.

Weszłam do jednej z wind. O dziwo była zupełnie pusta. Widząc to dałam się w końcu ponieść emocją i zapiszczałam z radości. Byłam o krok bliżej do wypełnienia udowodnienia niewinności Petera. A do tego tata żył! Wszystko szło w optymistycznym kierunku.

Klasnęłam w ręce i w tej chwili stało się coś niezwykłego. Na końcu moich palców pojawiły się delikatne, czerwone płomyki, a winda nagle stanęła. Przestraszona cofnęłam się gwałtownie i wpadłam na pulpit kontrolny wciskając jeden z przycisków. Rozległ się ogłuszający alarm, a wiszące pod sufitem lampy zaświeciły zielonym światłem.

Wzięłam parę głębokich wdechów by się uspokoić. To nic takiego, zwykła awaria. A jednak… Te płomienie były bardzo podejrzane. Zdawałam sobie sprawę, że może być to pierwsze objawy zdolności panowania nad ogniem, jednak z tego co wiedziałam pojawiały się one dopiero koło czternastego roku życia. Zresztą zawsze wydawało mi się, że akurat ja na pewno smokerką nie zostanę. Byłam raczej spokojna i choć nie miałam nic do smoków to nie wyobrażałam sobie spędzenia reszty życia w ich towarzystwie. Oczywiście nie musiałam w przyszłości zajmować się gadami. Mogłam zostać kimkolwiek mi się podoba. Prawnikiem, klownem, reporterką Proroka Codziennego. Każdym! Jednak…

To wszystko wydawało się coraz bardziej skomplikowane, a od odgłosów alarmu zaczęła mnie boleć głowa. Zamknęłam na chwilę oczy by spróbować odciąć się od świata. Średnio mi to wyszło, ale w tym momencie winda ruszyła. Poderwałam się z ziemi i starając się przybrać neutralna minę stanęłam przed drzwiami.

- Marie, tu jesteś! – krzyknął Alex gdy urządzenie w końcu stanęło.

- Była jakaś awaria- powiedziała stojąca obok niego Asia. – Nie wiedzą jeszcze co ją spowodowało, ale badają sytuacje – W tej chwili między dwójka mojego rodzeństwa przepchnął się wujek Harry. Okulary miał lekko przekrzywione, a na czole widniały kropelki potu.

- Nie chcę wam przerywać tej wyjątkowo ciekawej dyskusji- zaczął – ale natychmiast musicie wracać do biura. Uzgodniliśmy coś bardzo ważnego.

Wymieniliśmy zdumione spojrzenia po czym biegiem udaliśmy się w wskazane miejsce. Czekali już tam na nas pozostali dwaj aurorzy.

- Niestety mamy dla was złą wiadomość- zaczął Nicolas- Nie udało nam się namierzyć urządzenia z którego nagranie zostało wysłane. Przypuszczamy też, że zostało ono nagrane przed naszą wczorajszą akcją.

- Jednak- wujek Ron uśmiechnął się delikatnie- Mamy parę nowych tropów i musimy je zbadać. Jednak ze względu na to, że Christie najprawdopodobniej planuje kolejne zamachy na dzieci smokerów…

-… kiedy tylko wrócicie do Hogwartu będziecie mieć kategoryczny zakaz opuszczania go, chyba, że w grupie co najmniej sześcioosobowej- dokończył wujaszek Harry. – Nie będziecie mogli też przyjechać na święta Wielkanocne.

- Ale jak to? – zbulwersowałam się. Święta Wielkanocne były jednym z najfajniejszych świąt w roku, było już ciepło i słonecznie, ale jeszcze nie upalnie więc przez cały dzień można było grać w Qudditcha.

- Niestety – szef aurorów popatrzył na nas zamglonym wzrokiem jakby coś sobie przypomniał-ale Hogwart jest teraz najbezpieczniej miejscem.

 

Mam nadzieję, że podobał się rozdział. Zapraszam do komentowania.

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Rozdział 11 - Alex


Około drugiej w nocy obudził mnie huk. Powoli, klnąc na czym świat stoi wygrzebałem się z łóżka i starając się nie nadepnąć na Louisa wyszedłem na korytarz. Wszędzie, jak okiem sięgnąć panowała ciemność. Jedynie pojedyncze promienie światła z salony oświetlały stare, drewniane schody jakby zachęcając do zejścia po nich. Przyciszone głosy mojego wujostwa i kuzynów dochodziły z wyższych pięter i z pokoi obok. Pojedynczy członkowie rodziny wychodzili z sypialni by tak jak ja zobaczyć co wywołało hałas. Wujek Percy przecierał skrawkiem koszuli nocnej swoje okulary, a ciocia Hermiona maltretowała pasek od starego, niebieskiego szlafroka. U szczytu schodów pojawiły się bliźniaczki Molly i Lucy w towarzystwie Lily oraz Rose z którymi dzieliły pokój. Wszyscy wyglądali na zdezorientowanych i lekko przerażonych.

- Co się stało? – zapytała zaspanym głosem Marie przyciskając się między mną, a framugą drzwi. Wzruszyłem ramionami dając jej do zrozumienia, że wiem tyle samo co ona. Moja siostra przewróciła oczami po czym mijając członków rodziny szybko zeszła na dół. Pobiegłem za nią uważając by nie spaść ze schodów. Kątem oka widziałem innych podążających za nami. Gdy stanęliśmy w oświetlonym światłem kominka salonie musieliśmy wyglądać jak wielka, przerażająca rodzinna z horrorów. Szczególnie, że obrazek który ujrzeliśmy na pewno nie wyglądał na normalny. Wujek Harry klęczał na puchatym dywanie i mamrocząc pod nosem zaklęcia próbował naprawić stary, porcelanowy wazon. Stojący pod ścianą Teddy ze śmiechem przypatrywał się Victorii która przybrawszy pozę typową dla każdej Weasley’ówny próbował przekonać wujaszka Rona, że powinien pozwolić jej zobaczyć jego rany. W końcu była na ostatnim roku studiów na Międzynarodowej Akademii Magomedycznej i wszyscy wróżyli jej wielką karierę.

- Ratujecie mnie z tego domu wariatów!- zawołała Asia gdy tylko nas zobaczyła. Na ramiona miała zarzucony stary, czerwony koc, a zaczerwienione od płaczu oczy wyrażały totalne przerażenie.

- Co tu się na brodę Merlina stało?!- wykrzyknęła babcia załamując ręce.

- Nic poważnego. Poradzimy sobie- powiedział wujek Harry podnosząc się z podłogi.

- Harry Jamesie Potterze- ciocia Ginny przepchała się przez całą stojącą w drzwiach rodzinkę i z rękami na biodrach wymownym wzrokiem wpatrywała się w męża- Mów zaraz coście nabroili albo od jutra śpisz na kanapie.

- Ależ siostrzyczko- stryjek Ron próbował załagodzić sytuacje, ale widząc karcące spojrzenie ciotuni Hermiony szybko dał sobie spokój.

- Może zrobimy w ten sposób - Marie uśmiechnęła się najsłodziej jak potrafiła- Usiądziemy sobie wszyscy spokojnie, babcia zaparzy herbatę i w spokoju  wysłuchamy co jedyni, jak na razie, aurorzy w rodzinie mają nam do powiedzenia.

Lekko zdziwiony, z błąkającym się na twarzy uśmiechem, usiadłem na wysłużonym fotelu. Obok mnie na oparciu przysiadła Asia. Reszta rodzinki rozsiadła się w różnych miejscach w salonie z n niepokojem wyczekując historii wujaszków.

- Zacznijmy od początku – powiedział szef biura aurorów biorąc od babci kubek z herbatą- Jakiś czs temu udało nam się odkryć powiazanie między porwaniami smokerów, a niejakim Johnem Christie- popatrzyłem na wujka jak na hipogryfa tańczącego kankana. Przecież John Christie był kiedyś jednym z członków rady smokerów. Został usunięty ze stanowiska po tym jak pokłócił się z algierskim ministrem magii. Zhańbiony opuścił jedną z farm w Kanadzie i słuch po nim zaginął.

- Jak się okazało- kontynuował za przyjaciela wujek Ron- Kawałek materiału który znaleźliśmy pochodzi z pewnego rodzaju kurtek zimowych produkowanych w Kanadzie. Jednak ponad sześć lat temu wycofano je z produkcji by zastąpić zupełnie nowym modelem. Stary rodzaj prawie całkowicie znikł głównie dlatego, że kurtki były produkowane tylko dla smokerów.

- Sprawdziliśmy ile kanadyjskich pogromców smoków ma jeszcze gdzieś na stanie ten rodzaj ubioru. Namierzyliśmy sto osób z czego sprawdziliśmy dziewięćdziesiąt. Pozostała dziesiątka była nieuchwytna.

- Mieliśmy dziesięciu podejrzanych i z żadnym z niech nie udało nam się skontaktować- wujek Harry dopił resztę herbaty- sprawa wyglądała beznadziejnie. Jednak jakiś miesiąc temu wszystko się zmieniło. Analizowaliśmy właśnie „zamach” na jedną z uczennic Hogwartu niejaką Olivie, kiedy nasi koledzy z Hiszpanii powiadomili nas o podobnym zdarzeniu w tamtejszej szkole Los Rojos. Przy niejakim Carlosie Servantesie znaleziono też małą karteczkę z napisanym jednym zdanie „On nie jest ostatni”. Pod spodem znajdowały się inicjały J.C.

- Od tego czasu dokładnie sprawdzaliśmy każdy trop dotyczący Christie. Ale dzisiaj nastąpił przełom. Do biura przyleciała mała sówka. W dziobie trzymała kartkę z współrzędnymi jakiegoś miejsca i prośbą o ratunek- wujek Ron jednym ruchem opróżnił nieduży kieliszek Ognistej Wiskey którą przyniósł dziadek.

- Ale to nadal nie wyjaśnia coście dzisiaj robimy- ciotunia Ginny popatrzyła na męża morderczym wzrokiem wywołując na twarzach reszty rodzinki drobne uśmiechy.

- Właśnie mieliśmy do tego dojść- powiedział wujek Harry- Jak zapewne się domyśleliście od razu sprawdziliśmy tamto miejsce. Jednak nic nie znaleźliśmy.  Mimo tego ustawiliśmy patrol by cały czas kontrolował tamten teren. Dzisiaj nastąpił przełom. W pewnym momencie, ni stąd ni zowąd pojawiła się jakaś wyspa, a na niej wielki, szary budynek podobny do Azkabanu. To właśnie tam byliśmy przez ostatnie parę godzin. Niestety z wyjątkiem paru dokumentów i jednego przerażonego strażnika niczego nie znaleźliśmy- wstał dając do zrozumienia, że to koniec wyjaśnień.

- Jednakże udało nam się odkryć parę ciekawych rzeczy- powiedział wujek Ron patrząc na nas z uśmiechem. – Ale szczegóły poznacie jutro. Lepiej żebyście byli wyspani. Czeka nas mała wycieczka do ministerstwa.

Wszyscy lekko zawiedzeni, zaczęliśmy się kierować w stronę naszych pokoju. Choć większość moich kuzynów wyglądała na zmęczonych to ja sam dobrze wiedziałem, że szybko nie zasnę. Po mojej głowie wciąż krążyło masę pytań bez odpowiedzi. Jednak były dwa które zdecydowanie wybijały się na przód.

Po co mamy iść jutro do ministerstwa?

I gdzie na brodę Merlina jest tata?

∞∞∞∞∞

Mimo świątecznej, urlopowej pory, w ministerstwie panował jako taki tłok. Razem z Asią i Marie przepychaliśmy się przez tłum ludzi próbują dostać się do Departamentu Służb Aurorskich. Z jakiegoś nieznanego na m powodu, wujek Harry stwierdził, że lepiej będzie jeśli pójdzie tylko nasza trójka. Oczywiście słysząc taką wiadomość, reszta rodziny gwałtownie zaprotestowała, ale szybko przestali się dopytywać dlaczego tak ma być. To oczywiste, że aurorzy muszą mieć jakiś powód by tak postąpić. Ujawnią go gdy tylko będą chcieli.

- Wiele tu się nie zmieniło od naszej ostatniej wizyty- powiedziałem rozglądając się po głównym holu. Mimo upływu lat i wielu przeczytanych książkach nadal nie mogłem zrozumieć co jest w nim takiego niezwykłego. Dobra, muszę przyznać, że wielkość pomieszczenia była imponująca. Dwadzieścia metrów wysokości, ponad pięćdziesiąt wysokości. Nie można było powiedzieć, że brytyjskie ministerstwo było mało. Jednak w porównaniu z siedzibą francuskich, rumuńskich lub chociaż niemieckich, nie robiło większego wrażenia. Na ścianach nie było malowideł, pod sufitem nie wisiały kryształowe żyrandole, a jedyną większą ozdobą była stara, podniszczona fontanna z skrzatem bez kawałka ucha i czarownicą bez nosa.

- Imię i nazwisko? – znudzona kobieta w średnim wiek popatrzyła na mnie zza okularów połówek. Jak widać praca osoby notującej kto wszedł i kto wyszedł z ministerstw nie była jakoś bardzo ciekawa.

- Alex Weasley- odpowiedziałem spokojnie. Kobieta zanotowała coś szybko i nie podnosząc głowy znad kawałka pergaminu zapytała:

- Cel wizyty?

- Ee…

- Oni są ze mną Julio- wujek Harry uśmiechnął się miło przybierając minę „jestem dobry i na pewno nie chcę wysadzić niczego w powietrze”. Osiągnęło to zamierzony skutek i niecałe pół godziny później całą trójką staliśmy w Sali konferencyjnej biura aurorów.

- Mugolska technologia- zdziwiła się Marie widząc wiszący na ścianie ekran i parę nowoczesnych komputerów pod ścianą. – A co to tutaj robi?

- Za pomocą tych komputerów łączymy się z satelitami i łatwiej jest nam namierzyć różne osoby- wyjaśnił wujek Ron siadając przy długim, drewnianym stole. Oprócz nas i wujków  w pomieszczeniu nie było nikogo. Tylko na ekranie jednego z komputerów leniwie migało logo służb aurorskich.  Gdzieś z góry dochodziły do nas odgłosy kłótni w Departamencie Przestrzegania Prawa, a mały, papierowy samolocik krążył nad głową wujka Harrego.

- Pewnie zastanawiacie się po co tu jesteście- zaczął stryjek Potter poprawiając okulary. – Otóż w aktach które wczoraj znaleźliśmy odkryliśmy pewną informacje… - w tym momencie na największym ekranie pojawiła się twarz jakiegoś czarodzieja. Mężczyzna wydawał się być na skraju wyczerpania. Rude włosy opadały mu tłustymi pasmami do ramion, a oczy nie miały żadnego wyrazu. Wyglądał jakby głodzono go od wielu dni.

Dopiero po chwili zorientowałem się kto patrzy na nas z ekranu. Poderwałem się z krzesła i z niedowierzeniem wpatrywałem się w monitor. Moje siostry zareagowały podobnie. Bo przecież nie widzieliśmy taty od miesięcy.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Zapraszam do komentowania.