Około drugiej w nocy obudził mnie huk. Powoli, klnąc na czym
świat stoi wygrzebałem się z łóżka i starając się nie nadepnąć na Louisa
wyszedłem na korytarz. Wszędzie, jak okiem sięgnąć panowała ciemność. Jedynie
pojedyncze promienie światła z salony oświetlały stare, drewniane schody jakby
zachęcając do zejścia po nich. Przyciszone głosy mojego wujostwa i kuzynów
dochodziły z wyższych pięter i z pokoi obok. Pojedynczy członkowie rodziny
wychodzili z sypialni by tak jak ja zobaczyć co wywołało hałas. Wujek Percy
przecierał skrawkiem koszuli nocnej swoje okulary, a ciocia Hermiona
maltretowała pasek od starego, niebieskiego szlafroka. U szczytu schodów
pojawiły się bliźniaczki Molly i Lucy w towarzystwie Lily oraz Rose z którymi
dzieliły pokój. Wszyscy wyglądali na zdezorientowanych i lekko przerażonych.
- Co się stało? – zapytała zaspanym głosem Marie przyciskając się
między mną, a framugą drzwi. Wzruszyłem ramionami dając jej do zrozumienia, że
wiem tyle samo co ona. Moja siostra przewróciła oczami po czym mijając członków
rodziny szybko zeszła na dół. Pobiegłem za nią uważając by nie spaść ze
schodów. Kątem oka widziałem innych podążających za nami. Gdy stanęliśmy w
oświetlonym światłem kominka salonie musieliśmy wyglądać jak wielka,
przerażająca rodzinna z horrorów. Szczególnie, że obrazek który ujrzeliśmy na
pewno nie wyglądał na normalny. Wujek Harry klęczał na puchatym dywanie i
mamrocząc pod nosem zaklęcia próbował naprawić stary, porcelanowy wazon.
Stojący pod ścianą Teddy ze śmiechem przypatrywał się Victorii która
przybrawszy pozę typową dla każdej Weasley’ówny próbował przekonać wujaszka
Rona, że powinien pozwolić jej zobaczyć jego rany. W końcu była na ostatnim
roku studiów na Międzynarodowej Akademii Magomedycznej i wszyscy wróżyli jej
wielką karierę.
- Ratujecie mnie z tego domu wariatów!- zawołała Asia gdy
tylko nas zobaczyła. Na ramiona miała zarzucony stary, czerwony koc, a
zaczerwienione od płaczu oczy wyrażały totalne przerażenie.
- Co tu się na brodę Merlina stało?!- wykrzyknęła babcia
załamując ręce.
- Nic poważnego. Poradzimy sobie- powiedział wujek Harry
podnosząc się z podłogi.
- Harry Jamesie Potterze- ciocia Ginny przepchała się przez
całą stojącą w drzwiach rodzinkę i z rękami na biodrach wymownym wzrokiem
wpatrywała się w męża- Mów zaraz coście nabroili albo od jutra śpisz na
kanapie.
- Ależ siostrzyczko- stryjek Ron próbował załagodzić
sytuacje, ale widząc karcące spojrzenie ciotuni Hermiony szybko dał sobie
spokój.
- Może zrobimy w ten sposób - Marie uśmiechnęła się
najsłodziej jak potrafiła- Usiądziemy sobie wszyscy spokojnie, babcia zaparzy
herbatę i w spokoju wysłuchamy co
jedyni, jak na razie, aurorzy w rodzinie mają nam do powiedzenia.
Lekko zdziwiony, z błąkającym się na twarzy uśmiechem,
usiadłem na wysłużonym fotelu. Obok mnie na oparciu przysiadła Asia. Reszta
rodzinki rozsiadła się w różnych miejscach w salonie z n niepokojem wyczekując
historii wujaszków.
- Zacznijmy od początku – powiedział szef biura aurorów biorąc
od babci kubek z herbatą- Jakiś czs temu udało nam się odkryć powiazanie między
porwaniami smokerów, a niejakim Johnem Christie- popatrzyłem na wujka jak na
hipogryfa tańczącego kankana. Przecież John Christie był kiedyś jednym z
członków rady smokerów. Został usunięty ze stanowiska po tym jak pokłócił się z
algierskim ministrem magii. Zhańbiony opuścił jedną z farm w Kanadzie i słuch
po nim zaginął.
- Jak się okazało- kontynuował za przyjaciela wujek Ron-
Kawałek materiału który znaleźliśmy pochodzi z pewnego rodzaju kurtek zimowych
produkowanych w Kanadzie. Jednak ponad sześć lat temu wycofano je z produkcji
by zastąpić zupełnie nowym modelem. Stary rodzaj prawie całkowicie znikł
głównie dlatego, że kurtki były produkowane tylko dla smokerów.
- Sprawdziliśmy ile kanadyjskich pogromców smoków ma jeszcze
gdzieś na stanie ten rodzaj ubioru. Namierzyliśmy sto osób z czego
sprawdziliśmy dziewięćdziesiąt. Pozostała dziesiątka była nieuchwytna.
- Mieliśmy dziesięciu podejrzanych i z żadnym z niech nie
udało nam się skontaktować- wujek Harry dopił resztę herbaty- sprawa wyglądała
beznadziejnie. Jednak jakiś miesiąc temu wszystko się zmieniło. Analizowaliśmy
właśnie „zamach” na jedną z uczennic Hogwartu niejaką Olivie, kiedy nasi
koledzy z Hiszpanii powiadomili nas o podobnym zdarzeniu w tamtejszej szkole
Los Rojos. Przy niejakim Carlosie Servantesie znaleziono też małą karteczkę z
napisanym jednym zdanie „On nie jest ostatni”. Pod spodem znajdowały się
inicjały J.C.
- Od tego czasu dokładnie sprawdzaliśmy każdy trop dotyczący
Christie. Ale dzisiaj nastąpił przełom. Do biura przyleciała mała sówka. W
dziobie trzymała kartkę z współrzędnymi jakiegoś miejsca i prośbą o ratunek-
wujek Ron jednym ruchem opróżnił nieduży kieliszek Ognistej Wiskey którą
przyniósł dziadek.
- Ale to nadal nie wyjaśnia coście dzisiaj robimy- ciotunia
Ginny popatrzyła na męża morderczym wzrokiem wywołując na twarzach reszty
rodzinki drobne uśmiechy.
- Właśnie mieliśmy do tego dojść- powiedział wujek Harry-
Jak zapewne się domyśleliście od razu sprawdziliśmy tamto miejsce. Jednak nic
nie znaleźliśmy. Mimo tego ustawiliśmy
patrol by cały czas kontrolował tamten teren. Dzisiaj nastąpił przełom. W
pewnym momencie, ni stąd ni zowąd pojawiła się jakaś wyspa, a na niej wielki,
szary budynek podobny do Azkabanu. To właśnie tam byliśmy przez ostatnie parę
godzin. Niestety z wyjątkiem paru dokumentów i jednego przerażonego strażnika
niczego nie znaleźliśmy- wstał dając do zrozumienia, że to koniec wyjaśnień.
- Jednakże udało nam się odkryć parę ciekawych rzeczy-
powiedział wujek Ron patrząc na nas z uśmiechem. – Ale szczegóły poznacie
jutro. Lepiej żebyście byli wyspani. Czeka nas mała wycieczka do ministerstwa.
Wszyscy lekko zawiedzeni, zaczęliśmy się kierować w stronę
naszych pokoju. Choć większość moich kuzynów wyglądała na zmęczonych to ja sam
dobrze wiedziałem, że szybko nie zasnę. Po mojej głowie wciąż krążyło masę
pytań bez odpowiedzi. Jednak były dwa które zdecydowanie wybijały się na przód.
Po co mamy iść jutro do ministerstwa?
I gdzie na brodę Merlina jest tata?
∞∞∞∞∞
Mimo świątecznej, urlopowej pory, w ministerstwie panował
jako taki tłok. Razem z Asią i Marie przepychaliśmy się przez tłum ludzi
próbują dostać się do Departamentu Służb Aurorskich. Z jakiegoś nieznanego na m
powodu, wujek Harry stwierdził, że lepiej będzie jeśli pójdzie tylko nasza
trójka. Oczywiście słysząc taką wiadomość, reszta rodziny gwałtownie
zaprotestowała, ale szybko przestali się dopytywać dlaczego tak ma być. To
oczywiste, że aurorzy muszą mieć jakiś powód by tak postąpić. Ujawnią go gdy
tylko będą chcieli.
- Wiele tu się nie zmieniło od naszej ostatniej wizyty-
powiedziałem rozglądając się po głównym holu. Mimo upływu lat i wielu
przeczytanych książkach nadal nie mogłem zrozumieć co jest w nim takiego
niezwykłego. Dobra, muszę przyznać, że wielkość pomieszczenia była imponująca.
Dwadzieścia metrów wysokości, ponad pięćdziesiąt wysokości. Nie można było
powiedzieć, że brytyjskie ministerstwo było mało. Jednak w porównaniu z
siedzibą francuskich, rumuńskich lub chociaż niemieckich, nie robiło większego
wrażenia. Na ścianach nie było malowideł, pod sufitem nie wisiały kryształowe
żyrandole, a jedyną większą ozdobą była stara, podniszczona fontanna z skrzatem
bez kawałka ucha i czarownicą bez nosa.
- Imię i nazwisko? – znudzona kobieta w średnim wiek popatrzyła
na mnie zza okularów połówek. Jak widać praca osoby notującej kto wszedł i kto
wyszedł z ministerstw nie była jakoś bardzo ciekawa.
- Alex Weasley- odpowiedziałem spokojnie. Kobieta zanotowała
coś szybko i nie podnosząc głowy znad kawałka pergaminu zapytała:
- Cel wizyty?
- Ee…
- Oni są ze mną Julio- wujek Harry uśmiechnął się miło
przybierając minę „jestem dobry i na pewno nie chcę wysadzić niczego w
powietrze”. Osiągnęło to zamierzony skutek i niecałe pół godziny później całą
trójką staliśmy w Sali konferencyjnej biura aurorów.
- Mugolska technologia- zdziwiła się Marie widząc wiszący na
ścianie ekran i parę nowoczesnych komputerów pod ścianą. – A co to tutaj robi?
- Za pomocą tych komputerów łączymy się z satelitami i
łatwiej jest nam namierzyć różne osoby- wyjaśnił wujek Ron siadając przy długim,
drewnianym stole. Oprócz nas i wujków w
pomieszczeniu nie było nikogo. Tylko na ekranie jednego z komputerów leniwie
migało logo służb aurorskich. Gdzieś z
góry dochodziły do nas odgłosy kłótni w Departamencie Przestrzegania Prawa, a
mały, papierowy samolocik krążył nad głową wujka Harrego.
- Pewnie zastanawiacie się po co tu jesteście- zaczął
stryjek Potter poprawiając okulary. – Otóż w aktach które wczoraj znaleźliśmy
odkryliśmy pewną informacje… - w tym momencie na największym ekranie pojawiła
się twarz jakiegoś czarodzieja. Mężczyzna wydawał się być na skraju wyczerpania.
Rude włosy opadały mu tłustymi pasmami do ramion, a oczy nie miały żadnego
wyrazu. Wyglądał jakby głodzono go od wielu dni.
Dopiero po chwili zorientowałem się kto patrzy na nas z
ekranu. Poderwałem się z krzesła i z niedowierzeniem wpatrywałem się w monitor.
Moje siostry zareagowały podobnie. Bo przecież nie widzieliśmy taty od
miesięcy.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Zapraszam do komentowania.
Cieszę się, że wróciłaś! Rozdział na prawdę fajny. Czekam na następny. :)
OdpowiedzUsuńWeny <3
Ej. Ale nie wyjaśnili skąd ten huk. Domyślam się że to miało związek ze strąceniem wazonu. Jedno zdanie o nieostrożności po ciemku i byłbym kontent.
OdpowiedzUsuń"promienie światła z salony oświetlała" - raczej "promienie światła z salonu, oświetlały"
Już poprawiłam błąd. Niby czytam teksty przed wysłaniem, ale czasami czegoś nie zauważę.
UsuńJeśli chodzi o huk to chciałam żeby czytelnik sam wywnioskował skąd się wziął. Wazon był opcją najoczywistrzą.
To jeszcze takie coś mi wpadło w oko: "- Ratujecie mnie z tego domu wariatów!- zawołał Asia gdy tylko nas zobaczyła." - raczej "zawołała Asia" bo tak zmieniasz jej płeć. W poprzednich rozdziałach widziałem coś podobnego.
OdpowiedzUsuń