niedziela, 27 lipca 2014

Rozdział 5- Alex


Nie mogłem uwierzyć w to co się stało. Przed oczami cały czas migały przerażające obrazy. Moja siostra spadającą z wysokości siedmiu metrów. Przerażone krzyki uczniów i nauczycieli. A potem cisza.

 Otrząsnąłem się z szoku i nie zważając na zastygłych w przerażeniu kolegów zbiegłem z trybun. Przeskoczyłem niewysoką barierkę i wbiegłem na boisko. Przepchałem się przez niedużą grupkę składającej się z członków drużyn obydwóch domów po czym uklęknąłem obok głowy Asia. Przyłożyłem dłoń do skroni siostry. Wyczułem pod palcami słaby puls. Jakimś dziwnym cudem przeżyła ten upadek.

- Ja i Jake złapaliśmy ją w ostatniej chwili- wyjaśnił cicho Lukas widząc moją zaskoczoną minę. Nie zdążyłem mu odpowiedzieć ponieważ ktoś odepchnął mnie na bok. Był to profesor Longbottom. Mężczyzna schylił się i dotkną czoła Asi. Następnie wstał i umieścił ją na wyczarowanych noszach. Przejechał się przez tłum uczniów którzy zdążyli się zebrać na boisku po czym w asyście dyrektorki i dwóch innych nauczycieli opuścił stadion. "Widzowie" zaczęli się rozchodzić rozmawiając o wydarzeniu.

- Co z nią? - zapytał się roztrzęsionym głosem James. Był cały blady, a w dłoni nadal trzymał znicza.

- Wyjdzie z tego- odpowiedziałem krótko po  czym udałem się do wyjścia. Inni patrzyli na mnie ze współczuciem. Chcąc uniknąć tego typu spojrzeń skierowałem się w stronę jeziora. Musiałem pomyśleć.

Siedząc pod rozłożystym drzewem i wpatrując się w powoli sunącą ośmiornicy zastanawiałem się dlaczego moje życie nagle się tak strasznie skomplikowało. Przez sześć lat egzystowałem sobie spokojnie nie wadząc  nikomu. Mam grupkę zaufanych przyjaciół, uczę się dobrze, chce zostać smokerem.

 W wakacje pomagam przy zbiorach dziadków w Polsce więc dobre uczynki na koncie miałem. Parę razy wyciąłem jakiś numer z Fredem i Jamesem, ale bez przesady.

 Co szanowna opatrzność do mnie ma?

- Alex? - usłyszałem za sobą głos Rada Odwróciłem się i zobaczyłem Olivier i mojego przyjaciela. Nic odpowiedziałem tylko wskazałem głową aby usiedli obok mnie. Rade osunął się na ziemię opierając się o drzewo, a Olivia  uklęknąłem przede mną po czym chwyciłam moją prawą dłoń i zaczęłam ją delikatnie masować. Nie wiem czy ona o tym wiedziała, ale kiedy byłem mały moja mama robiła tak zawsze gdy się czegoś bałem.

 Siedzieliśmy w ciszy. Rade znał mnie na wylot i dobrze wiedział, że tego mi było trzeba. Obecności zaufanego przyjaciela.

 A Oliwia?

 Przez te trzy dni poznałem ją całkiem dobrze. Ona też wiązała swoją przyszłość z smokami więc chodziliśmy razem na zajęcia. Przez te trzy dni zdążyła stwierdzić, że mam nie bywałe poczucie humoru. Może ma rację. Zawsze robiłem za rodzinnego clowna.

 Błogą  ciszę przerwała Marie, która wykrzykując moje imię zbiegła ze wzgórza.

- Co się stało? - zapytałem wstając.

- McGonagal stwierdziła, że skoro nic nie stoi na przeszkodzie to możemy już dzisiaj udać się do Rumuni- wyjaśniła próbując złapać oddech- Za dziesięć minut mamy świstoklik- powiedziała. Wymieniłem z Olivią i Radem zdziwione spojrzenia po czym pognałem w stronę zamku.

 Po nie całych pięciu minutach razem z moją  siostrą staliśmy w gabinecie dyrektorki. Oprócz nas byli tam również wujek Harry i jakiś nie znany nam auror. Mężczyzna miał długie blond włosy związane w kucyk i niebieski oczy.

- To jest Nicolas, będzie nam towarzyszyć w podróży- przedstawił nam swojego kolegę wujaszek.

- Wiecie chyba jak będzie przebiegać nasza podróż?- zapytał Nicolas. Pokiwałem głową na znak, że wiem. Znałem tą trasę od małego. Najpierw świstoklikiem do Brytyjskiego Centrum Podróży Międzynarodowych, następnie kolejnym świstoklikiem do takiego samego centrum w Rumuni, a z stamtąd kominkiem na farmę.


- To bardzo dobrze- dyrektorka klasnęła w ręce po czym podała nam stary wieszak. Chwyciłam go mocno i po nie całej sekundzie coś szarpnęło  mnie w okolicach pępka. Zacisnąłem oczy i utonąłem w ciemności...

 Kiedy znów otworzyłem powieki stałem na błyszczące posadzce w ogromnym pomieszczeniu przypominającym terminal lotniska. Nie było to zresztą dalekie od prawdy. Centra Podróży umieszczone na całym świecie robiły za czarodziejskie lotniska. Z tą różnicą, że zamiast samolotów były świstokliki.

- Jak ty to robisz, że się nie wywracasz? - zapytała się Marie masując głowę.

- Lata praktyki- odpowiedziałem podając jej rękę. Moja siostra chwyciła ją po czym wstała starając się nie poślizgnąć na śliskich kafelkach.

- Nie czas na żarty- wujek Harry wydawał się mocno zdenerwowany- Za dziesięć minut musimy być w terminalu czwartym- wymieniłem z Marie przerażone spojrzenie. To drugi koniec Centrum.

W tempie godnym promieni słonecznych zaczęliśmy biec w kierunku postoju naszego świstoklika. Mijaliśmy zdumione rodziny z dziećmi, obojętnych magicznych biznesmenów, starsze czarownice które wykrzykiwały pod naszym adresem przezwiska nieodpowiednie do umieszczenia na blogu, gobliny które jako jedyny bagaż miały nieduże sakiewki i wiele innych ludzi i osobników człowieczo podobnych. Jednocześnie przez cały czas staraliśmy się nie wywalić i nie nabić sobie guza. Na naszą korzyść Centrum mieściło się pod ziemią więc nie mogliśmy rozbić ewentualnych okien. A naprawdę, choć jestem Weasley,  nie byłbym wstanie zniszczyć magicznych lamp wiszących pod sufitem.

- Staaać! – krzyknął niespodziewanie Nicolas. Nie zdążyłem zahamować i kulturalnie wpadłem na aurora. Na mnie zaś kolejno powpadali wujek Harry i Marie. Coś mi się wydaję, że z daleka wyglądaliśmy jak wielka, ludzka harmonijka. 

- Chwyćcie się tego drąga- rozkazał wujaszek wskazują na długi drąg którego trzymało się już co najmniej dziesięciu czarodziejów i czarownic oraz dwa gobliny. Stanąłem obok jednego z nich i  posłusznie chwyciłem metalowy badyl jednocześnie uginając kolana. Wyglądałem jak baletnica, ale to naprawdę pomaga przy lądowaniu.

- Świstoklik do Rumuni- po całym centrum poniósł się kobiecy głos- odlatuję za dziesięć sekund. Pięć, cztery, trzy, dwa, jeden… -i znów ta przeklęta ciemność.

Tym razem wylądowałem na gładkiej, marmurowej posadzce. Rumuńskie Centrum Podróży Międzynarodowych było zdecydowanie okazalsze niż to brytyjskie. Pod sufitem wisiały ogromne, kryształowe żyrandole, a pod granitowymi ścianami stały figury mugolskich rolników i górników. Wszystko to było pozostałościami po okresie w którym Rumunia należała do blok państw  komunistycznych. To Rosjanie wybudowali to Centrum wzorując się na moskiewskim metrze.

- Teraz w prawo- powiedział pewnie Nicolas.

- Nie, w lewo- sprostowałem uśmiechając się pod nosem. Znałem to miejsce jak własną kieszeń. Pewny siebie poprowadziłem pozostałą trójkę licznymi korytarzami, aż w końcu stanęliśmy przed co najmniej dwudziestoma kominkami do użytku publicznego. Podszedłem do jednego z nich, wziąłem garść proszku fiu po czym wszedłem do kominka i wykrzyknąłem nazwę farmy. Parę sekund potem stałem w tak zwanym pokoju wspólnym w głównym budynku farmy.

- Hej Alex- usłyszałem czyjś głos. Rozejrzałem się nie pewnie po pomieszczeniu. Wujek Colin siedział sobie spokojnie w jednym z foteli i zajadał pop- corn.

- Cześć wujaszku- odpowiedziałem wychodząc z kominka i robiąc miejsce Marie, która niecałe pół minuty później stała już obok mnie.

- To co teraz robimy? – zapytała kiedy aurorzy też wyszli z kominka.

- Jest już dosyć późno więc za rozpoznawanie śladów weźmiecie się jutro. Na razie do łóżek- zarządził wujek Harry. Z przyjemnością go posłuchałem. Pociągnąłem moją siostrę za rękę i razem pobiegliśmy  w stronę naszego domu. Po drodze mijaliśmy kamienne budynki administracji i szklarnie gdzie hodowano rośliny na lekarstwa dla smoków. Przebiegliśmy także obok paru znajomych osób, ale nie zatrzymywaliśmy się na dłuższe pogawędki.

- Niczego nie ruszali- wyszeptała Marie kiedy stanieliśmy w drzwiach salonu który wyglądał cokolwiek strasznie. Meble były połamane, a ich części porozrzucane po całym pokoju, porcelanowe figurki słoni które normalnie stały na kominku teraz rozbite leżały obok przewróconej kanapy.

- O matko, co tu się stało? – zapytałem cicho samego siebie jednocześnie podnosząc z ziemi ramkę na zdjęcie. Fotografia przedstawiała mnie, moje siostry, tatę i mamę kiedy byliśmy na wakacjach w Barcelonie. Stare, dobre czasy.

- Tata- powiedziała drżącym głosem Marie, a po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. Przytuliłem ją mocno i wyszeptałem:

- Znajdą go. Obiecuję.

3 komentarze:

  1. No nie, dlaczego jest tak mało rozdziałów ?
    Zaciekawiłaś mnie historią i w ogóle pomysłem. Tak jak wspominałam na taką tematykę jeszcze się nie natknęłam. Ale powiem Ci, że piszesz fenomenalnie :) Oczu oderwać od ekranu nie mogłam.
    Najbardziej imponujące jest dla mnie to, że masz bardzo dużo bohaterów którymi sprytnie "operujesz" i o żadnym nie zapominasz co rzadko się zdarza w FF :)
    Życzę Ci ogromnej weny, aby kolejne rozdziały pojawiały się szybciutko :)

    http://dramione-zakochana-w-smierciozercy.blogspot.com/

    Abaune

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo podoba mi się ten blog. Jest inny niż wszystkie. Mam nadzieję, że wena dopisze i niedługo wstawisz nowy rozdział. Pozdrawiam;)

    OdpowiedzUsuń
  3. E Kochana a gdzie nowy rozdział, no ile można czekać :)
    Jeśli jesteś ciekawa to u mnie drugi rozdział już się pojawił.

    OdpowiedzUsuń