Nie mogłem uwierzyć w to co się stało. Przed oczami cały
czas migały przerażające obrazy. Moja siostra spadającą z wysokości siedmiu
metrów. Przerażone krzyki uczniów i nauczycieli. A potem cisza.
Otrząsnąłem się z
szoku i nie zważając na zastygłych w przerażeniu kolegów zbiegłem z trybun.
Przeskoczyłem niewysoką barierkę i wbiegłem na boisko. Przepchałem się przez
niedużą grupkę składającej się z członków drużyn obydwóch domów po czym
uklęknąłem obok głowy Asia. Przyłożyłem dłoń do skroni siostry. Wyczułem pod
palcami słaby puls. Jakimś dziwnym cudem przeżyła ten upadek.
- Ja i Jake złapaliśmy ją w ostatniej chwili- wyjaśnił cicho
Lukas widząc moją zaskoczoną minę. Nie zdążyłem mu odpowiedzieć ponieważ ktoś
odepchnął mnie na bok. Był to profesor Longbottom. Mężczyzna schylił się i
dotkną czoła Asi. Następnie wstał i umieścił ją na wyczarowanych noszach.
Przejechał się przez tłum uczniów którzy zdążyli się zebrać na boisku po czym w
asyście dyrektorki i dwóch innych nauczycieli opuścił stadion.
"Widzowie" zaczęli się rozchodzić rozmawiając o wydarzeniu.
- Co z nią? - zapytał się roztrzęsionym głosem James. Był
cały blady, a w dłoni nadal trzymał znicza.
- Wyjdzie z tego- odpowiedziałem krótko po czym udałem się do wyjścia. Inni patrzyli na
mnie ze współczuciem. Chcąc uniknąć tego typu spojrzeń skierowałem się w stronę
jeziora. Musiałem pomyśleć.
Siedząc pod rozłożystym drzewem i wpatrując się w powoli
sunącą ośmiornicy zastanawiałem się dlaczego moje życie nagle się tak strasznie
skomplikowało. Przez sześć lat egzystowałem sobie spokojnie nie wadząc nikomu. Mam grupkę zaufanych przyjaciół, uczę
się dobrze, chce zostać smokerem.
W wakacje pomagam
przy zbiorach dziadków w Polsce więc dobre uczynki na koncie miałem. Parę razy
wyciąłem jakiś numer z Fredem i Jamesem, ale bez przesady.
Co szanowna
opatrzność do mnie ma?
- Alex? - usłyszałem za sobą głos Rada Odwróciłem się i
zobaczyłem Olivier i mojego przyjaciela. Nic odpowiedziałem tylko wskazałem
głową aby usiedli obok mnie. Rade osunął się na ziemię opierając się o drzewo,
a Olivia uklęknąłem przede mną po czym
chwyciłam moją prawą dłoń i zaczęłam ją delikatnie masować. Nie wiem czy ona o
tym wiedziała, ale kiedy byłem mały moja mama robiła tak zawsze gdy się czegoś
bałem.
Siedzieliśmy w ciszy.
Rade znał mnie na wylot i dobrze wiedział, że tego mi było trzeba. Obecności
zaufanego przyjaciela.
A Oliwia?
Przez te trzy dni
poznałem ją całkiem dobrze. Ona też wiązała swoją przyszłość z smokami więc
chodziliśmy razem na zajęcia. Przez te trzy dni zdążyła stwierdzić, że mam nie
bywałe poczucie humoru. Może ma rację. Zawsze robiłem za rodzinnego clowna.
Błogą ciszę przerwała Marie, która wykrzykując moje
imię zbiegła ze wzgórza.
- Co się stało? - zapytałem wstając.
- McGonagal stwierdziła, że skoro nic nie stoi na
przeszkodzie to możemy już dzisiaj udać się do Rumuni- wyjaśniła próbując
złapać oddech- Za dziesięć minut mamy świstoklik- powiedziała. Wymieniłem z
Olivią i Radem zdziwione spojrzenia po czym pognałem w stronę zamku.
Po nie całych pięciu
minutach razem z moją siostrą staliśmy w
gabinecie dyrektorki. Oprócz nas byli tam również wujek Harry i jakiś nie znany
nam auror. Mężczyzna miał długie blond włosy związane w kucyk i niebieski oczy.
- To jest Nicolas, będzie nam towarzyszyć w podróży-
przedstawił nam swojego kolegę wujaszek.
- Wiecie chyba jak będzie przebiegać nasza podróż?- zapytał
Nicolas. Pokiwałem głową na znak, że wiem. Znałem tą trasę od małego. Najpierw
świstoklikiem do Brytyjskiego Centrum Podróży Międzynarodowych, następnie
kolejnym świstoklikiem do takiego samego centrum w Rumuni, a z stamtąd
kominkiem na farmę.
- To bardzo dobrze- dyrektorka klasnęła w ręce po czym
podała nam stary wieszak. Chwyciłam go mocno i po nie całej sekundzie coś
szarpnęło mnie w okolicach pępka.
Zacisnąłem oczy i utonąłem w ciemności...
Kiedy znów otworzyłem
powieki stałem na błyszczące posadzce w ogromnym pomieszczeniu przypominającym
terminal lotniska. Nie było to zresztą dalekie od prawdy. Centra Podróży
umieszczone na całym świecie robiły za czarodziejskie lotniska. Z tą różnicą,
że zamiast samolotów były świstokliki.
- Jak ty to robisz, że się nie wywracasz? - zapytała się
Marie masując głowę.
- Lata praktyki- odpowiedziałem podając jej rękę. Moja
siostra chwyciła ją po czym wstała starając się nie poślizgnąć na śliskich
kafelkach.
- Nie czas na żarty- wujek Harry wydawał się mocno
zdenerwowany- Za dziesięć minut musimy być w terminalu czwartym- wymieniłem z
Marie przerażone spojrzenie. To drugi koniec Centrum.
W tempie godnym promieni słonecznych zaczęliśmy biec w
kierunku postoju naszego świstoklika. Mijaliśmy zdumione rodziny z dziećmi,
obojętnych magicznych biznesmenów, starsze czarownice które wykrzykiwały pod
naszym adresem przezwiska nieodpowiednie do umieszczenia na blogu, gobliny
które jako jedyny bagaż miały nieduże sakiewki i wiele innych ludzi i osobników
człowieczo podobnych. Jednocześnie przez cały czas staraliśmy się nie wywalić i
nie nabić sobie guza. Na naszą korzyść Centrum mieściło się pod ziemią więc nie
mogliśmy rozbić ewentualnych okien. A naprawdę, choć jestem Weasley, nie byłbym wstanie zniszczyć magicznych lamp
wiszących pod sufitem.
- Staaać! – krzyknął niespodziewanie Nicolas. Nie zdążyłem
zahamować i kulturalnie wpadłem na aurora. Na mnie zaś kolejno powpadali wujek
Harry i Marie. Coś mi się wydaję, że z daleka wyglądaliśmy jak wielka, ludzka
harmonijka.
- Chwyćcie się tego drąga- rozkazał wujaszek wskazują na
długi drąg którego trzymało się już co najmniej dziesięciu czarodziejów i
czarownic oraz dwa gobliny. Stanąłem obok jednego z nich i posłusznie chwyciłem metalowy badyl
jednocześnie uginając kolana. Wyglądałem jak baletnica, ale to naprawdę pomaga
przy lądowaniu.
- Świstoklik do Rumuni- po całym centrum poniósł się kobiecy
głos- odlatuję za dziesięć sekund. Pięć, cztery, trzy, dwa, jeden… -i znów ta
przeklęta ciemność.
Tym razem wylądowałem na gładkiej, marmurowej posadzce.
Rumuńskie Centrum Podróży Międzynarodowych było zdecydowanie okazalsze niż to
brytyjskie. Pod sufitem wisiały ogromne, kryształowe żyrandole, a pod
granitowymi ścianami stały figury mugolskich rolników i górników. Wszystko to
było pozostałościami po okresie w którym Rumunia należała do blok państw komunistycznych. To Rosjanie wybudowali to
Centrum wzorując się na moskiewskim metrze.
- Teraz w prawo- powiedział pewnie Nicolas.
- Nie, w lewo- sprostowałem uśmiechając się pod nosem.
Znałem to miejsce jak własną kieszeń. Pewny siebie poprowadziłem pozostałą
trójkę licznymi korytarzami, aż w końcu stanęliśmy przed co najmniej
dwudziestoma kominkami do użytku publicznego. Podszedłem do jednego z nich,
wziąłem garść proszku fiu po czym wszedłem do kominka i wykrzyknąłem nazwę
farmy. Parę sekund potem stałem w tak zwanym pokoju wspólnym w głównym budynku
farmy.
- Hej Alex- usłyszałem czyjś głos. Rozejrzałem się nie
pewnie po pomieszczeniu. Wujek Colin siedział sobie spokojnie w jednym z foteli
i zajadał pop- corn.
- Cześć wujaszku- odpowiedziałem wychodząc z kominka i
robiąc miejsce Marie, która niecałe pół minuty później stała już obok mnie.
- To co teraz robimy? – zapytała kiedy aurorzy też wyszli z
kominka.
- Jest już dosyć późno więc za rozpoznawanie śladów
weźmiecie się jutro. Na razie do łóżek- zarządził wujek Harry. Z przyjemnością
go posłuchałem. Pociągnąłem moją siostrę za rękę i razem pobiegliśmy w stronę naszego domu. Po drodze mijaliśmy
kamienne budynki administracji i szklarnie gdzie hodowano rośliny na lekarstwa
dla smoków. Przebiegliśmy także obok paru znajomych osób, ale nie zatrzymywaliśmy
się na dłuższe pogawędki.
- Niczego nie ruszali- wyszeptała Marie kiedy stanieliśmy w
drzwiach salonu który wyglądał cokolwiek strasznie. Meble były połamane, a ich
części porozrzucane po całym pokoju, porcelanowe figurki słoni które normalnie stały
na kominku teraz rozbite leżały obok przewróconej kanapy.
- O matko, co tu się stało? – zapytałem cicho samego siebie
jednocześnie podnosząc z ziemi ramkę na zdjęcie. Fotografia przedstawiała mnie,
moje siostry, tatę i mamę kiedy byliśmy na wakacjach w Barcelonie. Stare, dobre
czasy.
- Tata- powiedziała drżącym głosem Marie, a po jej policzku
spłynęła pojedyncza łza. Przytuliłem ją mocno i wyszeptałem:
- Znajdą go. Obiecuję.
No nie, dlaczego jest tak mało rozdziałów ?
OdpowiedzUsuńZaciekawiłaś mnie historią i w ogóle pomysłem. Tak jak wspominałam na taką tematykę jeszcze się nie natknęłam. Ale powiem Ci, że piszesz fenomenalnie :) Oczu oderwać od ekranu nie mogłam.
Najbardziej imponujące jest dla mnie to, że masz bardzo dużo bohaterów którymi sprytnie "operujesz" i o żadnym nie zapominasz co rzadko się zdarza w FF :)
Życzę Ci ogromnej weny, aby kolejne rozdziały pojawiały się szybciutko :)
http://dramione-zakochana-w-smierciozercy.blogspot.com/
Abaune
Bardzo podoba mi się ten blog. Jest inny niż wszystkie. Mam nadzieję, że wena dopisze i niedługo wstawisz nowy rozdział. Pozdrawiam;)
OdpowiedzUsuńE Kochana a gdzie nowy rozdział, no ile można czekać :)
OdpowiedzUsuńJeśli jesteś ciekawa to u mnie drugi rozdział już się pojawił.