poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Rozdział 6 - Marie


Ciemność. Żadnych zapachów i obrazów. Żadnych uczuć. Tylko jeden głos wymawiający te pamiętne słowa:

- Przywróć w mi honor. Chce odejść w spokoju.

Obudziłam się gwałtownie. Ten głos, spokojny, cichy odzywał się w mojej głowie już od pewnego czasu, ale jak dotąd nucił tylko jakieś piosenki nie prosił mnie o nic.

Przekręciłam się na bok i spojrzałam w okno. Nasz dom stał na zboczu jednej z gór otaczających dolinę w której znajdowała się farma. Miałam stąd widok na całą wioskę znajdującą się w samy centrum. Główny plac otoczony był dwupiętrowymi, starymi kamieniczkami w których mieściły się biura, sale wykładowe i nieduża szkoła dla dzieci pracowników, a także sala rekreacyjna ( pokój wspólny. Od „rynku” odchodziły mniejsze i większe uliczki przy których stały parterowe domki we wszystkich kolorach tęczy. Ich dachu pokrywała stara, czerwona dachówka bardzo popularna w tej części kraju. Na farmie pracowało prawie trzysta osób nic więc dziwnego, że domostw było sporo. I nikogo nie odstraszały zagrody ze smokami różnego typu umieszczone na zboczach. Całość ochraniało zaklęcie anty- mugolskie. Wyjątkiem był stary, protestancki kościół na wzgórzu z boku miasteczka- pozostałość po miejscowej ludności.

- Siostra, wstawaj. Wujaszkowie oczekują nas w salonie- krzyknął Alex wpadając do mojego pokoju. Rzuciłam mu złowieszcze spojrzenie, które skutecznie zmusiło go do wyjścia, po czym ubrałam się i mijając parę korytarzy wypełnionych zdjęciami dotarłam do miejsca zbrodni.

- Nie wywaliłaś się na schodach- zaśmiała się wujek Harry. Uśmiechnęłam się krzywo kręcą głową. Nasz dom, tak jak wszystkie inne na farmie, był parterowy zgodnie z tutejszą tradycją.

-  Dostanę śniadanie, czy macie zamiar odpytywać mnie na głodniaka?- zapytałam. W tej samej chwili z kuchni wyszedł wujek Ron z talerzem na którym leżały dwie kanapki z szynką. Chwyciłam go szybko i nie zawracając sobie głowy stołem czy czymś podobnym „wchłonęłam” pożywienie.

- Mamy rozumieć, że teraz jesteś gotowa?- Nicolas wykrzywił usta w sposób który od biedy można by było uznać za uśmiech. Pokiwałam głową po czym podeszłam do wujka Pottera który trzymał pierwszy trop, skórzaną rękawicę ognioodporną. Zmarszczyłam brwi ze zdziwieniem. Tata bardzo dbał o cały swój sprzęt i trzymał go w swoim pokoju. Porywacz musiał go zastać zaraz po powrocie z treningu. To znaczy, że udało mu się uniknąć innych pracowników i dzieci które zwykle kończyły wtedy zajęcia.

Podzieliłam się z reszta moimi spostrzeżeniami, a  Alex pokazał mi co on musiał zidentyfikować. Był to kawałek niebieskiego materiału chyba poliestru, należał najprawdopodobniej do jakiejś zimowej kurtki. W październiku w Rumuni jest w miarę ciepło więc ten człowiek musiał mieszkać gdzieś na północy.

- Jest jeszcze jedna rzecz- powiedział nieśmiało brat taty zdejmując z zasłoniętego do tej pory stołu białą kotarę. A dokładniej z tego co ze stołu zostało.

Jedna z nóg połamała się na co najmniej dziesięć kawałków i z trudem można było stwierdzić co było górą, a co dołem. Dwie inne odstawały u samej  góry przewróconego blatu jakby chciały pokazać, ze one wytrzymały wszystko. Ostatniej w ogóle nie było.

Jednak to nie nogi zwróciły moja uwagę. Na starym, mahoniowym blacie wyryty był rysunek smoka owiniętego wokół prostej laski, pod nim znajdowało się ognisko.

- Koniec Gidli Smoków- wyszeptał cicho Alex.

- Co to jest ta Gildia? – zapytał Nicolas z dość głupkowatym wyrazem twarzy. Spojrzałam pytająco na wujka Colina. Ten kiwnął głową nakazując mi wyjaśnić.

- Każde dziecko mieszkające na którejś z stu farm zna ta organizacje. Kiedy uczeń kończy studia i zostaje smokerem zostaje do niej wcielony. Gildia zrzesza smokerów z całego świata, rozporządza przenosinami smoków i innymi gospodarczymi sprawami- wzięłam głęboki oddech- Jej członkowie dysponują też pewną mocą. Kiedyś mieli bardzo duży wpływ na wiele spraw. Zresztą nadal mają, choć bardziej utajony- wyjaśniłam spoglądając na zdumione miny aurorów. Nie tego się spodziewali. Działalność Gildi była prawie tajna, a i tak nie powiedziałam im wszystkiego.

- Jaka to moc? – wykrztusił w końcu wujek Harry. Spojrzałam na Alexa który w mgnieniu oka zrozumiał moją aluzje. Rozpostarł przed sobą dłoń, a na końcówkach jego palców zatańczyły płomienie.

- Kiedy przyszły smoker ukończy czternaście lat objawia się u niego ten talent. Dlatego właśnie większość z nich tak wcześnie wie co będzie robić w przyszłości. Moc nie jest dziedziczna, na przykład taka Asia nie mogłaby pracować na farmie bo nie potrafi kontrolować ognia- powiedział mój brat chowając rękę.

- No dobrze- Nicolas odetchnął głęboko starając się przyswoić informacje- Chcielibyśmy jeszcze abyście spojrzeli na nazwiska innych uprowadzonych pracowników farm- powiedział podtykając nam pod nos pergamin. Wystarczył rzut oka abym zauważyła zależność między tymi osobami. Wszystkie zasiadały w radzie Gildi. One i dwieście innych osób, najlepszych smokerów, decydowało o wszystkich poczynaniach organizacji i tak naprawdę od nich zależała cała jej przyszłość.

Już chciałam poinformować o tym aurorów gdy zobaczyłam wujka Colin mrugającego szybko oczami. Ten prosty znak oznaczał milczenie i był bardzo przydatny w tego typu sytuacjach. Pokręciłam więc głową aby pokazać, ze w ogóle nie kojarzę tych nazwisk. Wujek Harry wyglądał na zawiedzionego, ale dał spokój szczegółowym pytaniom i  puścił mnie i Alexa „wolno”. Nie czekając na brata opuściłam dom i skierował kroki do centrum. Idąc wąskimi uliczkami myślałam o tym czego się dowiedziałam. Wszystko wskazywało, ze ktoś chce zniszczenia, albo chociaż osłabnięcia Gildii Smoków. Tata zasiadał w radzie i pełnił w niej ważną rolę przedstawiciela farm Rumuńskich. Parę osób z chęcią by go z tego stanowiska zrzuciło, ale po co porywać całą resztę.

- Marie, Marie! – podniosłam głowę słysząc swoje imię i zobaczyłam Martę biegnącą w moją stronę. Dziewczyna stanęła gwałtownie i oparła ręce na kolanach próbując złapać oddech.

- Witaj. Gdzie podziałaś siostrę? – zapytałam uśmiechając się delikatnie. Martę znałam od urodzenia. Miała trzynaście lat i niezbyt długie ciemno brązowe włosy. Ona i jej o dwa lata młodsza siostra Kinga uczyły się co prawda w Polskiej Szkole Magii Trzy Orły, ale wakacje i co drugi weekend spędzały na farmie gdzie, podobnie jak ja, się wychowały.

- Kinga jest razem z Yumi na placu, próbują namówić Marka na pozwolenie na wyjście- wyjaśniła uśmiechając się szeroko.

- Ale gdzie…? – nie dokończyłam pytania bo Marta złapała mnie za rękę i pociągnęła mnie w stronę rynku. Przez prawie dziesięć minut biegłyśmy między domami starając się ominąć ewentualne latarnie i nielicznych przechodniów. Większość z nich kojarzyłam tylko z widzenia, ale parę znałam całkiem dobrze. Niestety okoliczności pozwalały mi tylko na rzucenie krótkiego cześć. Zabiję Martę.

- Nareszcie jesteś- krzyknęła niezbyt wysoka jedenastolatka z lekko kręconymi, brązowymi włosami. Stała przy niedużym granitowym pomniku w kształcie smoka który od nie pamiętnych czasów zdobił naszą wioskę. Obok niej na starej, metalowej ławce przysiadła drobna Chinka i wysoki mężczyzna z długim, blond kucykiem sięgającym do połowy pleców.

- I co Kinga, udało ci się namówić szanownego pana, aby nas puścił do Sybi na LXX święto naleśników?- zapytała się Marta patrząc to na swoją siostrę to na głównego opiekuna. Mark był kimś w rodzaju dyrektora odpowiedzialnego za to co rąbią dzieci na terenie farmy, ale większość nazywała go wujkiem i traktowała jak dobrego przyjaciela.

- Niedoceniasz mnie siostro, Mark nawet z nami tam pójdzie- brązowowłosa uśmiechnęła się triumfalnie. Zaśmiałam pod nosem. Te dwie potrafiły się nieźle pokłócić, ale zawsze godziły się prędzej czy później. Znam je od zawsze, wiem co mówię.

- Macie zamiar tu sterczeć w nieskończoność czy łaskawie udacie się z nami do miasta? – zapytała się Yumi wstając z ławki i kierując się  do pokoju wspólnego. Całą czwórka pobiegliśmy za nią, weszliśmy do kominka i nie całe pięć minut później staliśmy w „ Czarnym Smoku” zapyziałej restauracji w centrum miasteczka. Szybko opuściliśmy ten dość „ ciekawy” przybytek i wyszliśmy na oświetlone ulice Sybi. Kierując się w stronę rynku mijaliśmy masę mugolskich dzieciaków i dorosłych obżerających się naleśnikami. Byli wśród nich zarazem miejscowi jak i turyści z różnych stron świata.

- Zawsze kiedy tu jestem nie mogę się nadziwić pięknem tego miejsca- powiedział Mark. Właśnie zakończył swój niesamowicie długi wykład o fasadzie jednej z starych kamienic jakich było pełno w tym mieście. Ale mimo tego, że nienawidziłam lekcji profesora Binsa to „ szanownego pana” mogłam słuchać w nieskończoność. Opowiadał w taki sposób, że człowiek czuł jakby był świadkiem wielkich bitew i dziwnych wypadków przy podpisywaniu kolejnego kontraktu. Tak naprawdę to dzięki niemu mogłam spokojnie spać na historii magii.

Przez kilka następnych godzin cała nasza piątka obżerała się naleśnikami, rozmawiała o wszystkim i o niczym i po prostu dobrze się bawiła. Może i Kate i Sofia były moimi przyjaciółkami w Hogwarcie, ale to tu, wśród ludzi których znałam na wylot, czułam się naprawdę pewnie. Mogłam im powiedzieć wszystko bo miałam pewność, że nie powiedzą nikomu. Mark był jak wujek który zabierze cię na Mont Everest albo skoczy z tobą ze spadochronem, a dziewczyn nie traktowałam jak przyjaciółki, ale jak siostry. To była moja rodzina i czasami czułam, że o wiele bliższa niż wszyscy Weasley’ owie razem wzięci.

 

Krótkie wyjaśnienie co do pochodzenia głównych bohaterów. Matka Asi, Alexa i Marie była w połowie polką w połowie Brytyjką, ale wychowała się pod Krakowem. Od małego starała się uczyć swoje dzieci języka polskiego. Cała trójka jeździła też na wakacje do dziadków którzy mieli pola truskawek itp.

Mam nadzieje, że rozdział się podoba.

Proszę o komentarze.

4 komentarze:

  1. Nie podoba mi sie długość tego rozdziału, przeczytałam go tak szybko, że nawet nie zauważyłam końca.
    Hmmm Gildia... ciekawa jestem dlaczego Colin nie chciał aby aurorzy wiedzieli o innych porwanych, że należeli do organizacji. Rozumiem - ściśle tajne, ale jak już dowiedzieli się o gildii ? Co się za tym kryje, kto stoi za porwaniami... jeny mam tyle pytań, a odpowiedzi dopiero w kolejnych rozdziałach.
    Oby Ci wena sprzyjała, bo nie należę do osób cierpliwych :)
    http://dramione-zakochana-w-smierciozercy.blogspot.com/
    Abaune

    OdpowiedzUsuń
  2. Trafiłam na twojego bloga przez przypadek i od razu zaciekawiła mnie twoja historia. Jak już zauważyło kilka osób, piszesz o (przynajmniej dla mnie) niespotkanym temacie. Jest kilka literówek, ale poza tym bardzo mi się spodobał twój blog i czekam na następny rozdział. Życzę weny:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział! Mam nadzieję, że następny pojawi się niedługo;) Ciekawy pomysł z tą gildią:)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Blog może nie bardzo w moim stylu, ale nie zmienia to faktu, że jest bardzo ciekawy. Oby tak dalej

    OdpowiedzUsuń