niedziela, 26 października 2014

Rozdział 9- Marie


Cześć ludziki!

O to nowy rozdział. Nienawidzę siebie samej za to, że jest taki krótki, ale nie byłam w stanie napisać czegoś więcej. Sorry.

Ogólnie jestem przerażona tym, że pod poprzednim rozdziałem pojawił się tylko jeden komentarz. Jeśli pod tym nie będzie co najmniej trzech pisanych przez zupełnie inne osoby, to rozdział 10 pojawi się z opóźnieniem. A mam dla was w planach jeszcze całkiem przyjemna miniaturkę.

Dobra, kończę smęcić i zapraszam do czytania.

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Razem z Kate i Sofią biegłyśmy  korytarzami Hogwartu, potykając się o własne nogi i śmiejąc się jakbyśmy właśnie uciekły z psychiatryka. W rękach trzymałyśmy masę cukierków, lizaków i ciasteczek które udało nam się wynieść z uczty Hallowynowej. Miałyśmy zamiar zjeść kulturalnie w naszym dormitorium bez towarzystwa piętnastu niedorozwiniętych przedstawicieli płci głupiej. A to, że wszyscy byli z naszego rocznika nie miało z tym nic wspólnego.

- Stop!- krzyknęła Sofia stając pod kamienną ścianą i zdejmując z głowy kapelusz kowboja- Pięć sekund na oddech- powiedziała dysząc ciężko.

- To był genialny pomyśl z tymi mugolskimi przebierankami- stwierdziłam siadając na ziemi.

- Pomyślałam, że skoro mamy Noc Duchów to fajnie by było pokazać coś fajnego. Dobrze chłopcy pochwycili ten pomysł. Oscar przebrany za kosmitę wyglądał genialnie- stwierdziła Kate. Pokiwałam głową i przetarła ręką lekko spocone czoło. Całe ciało miałam pokryte specjalnym, samoprzylepnym papierem toaletowym i trochę było mi gorąco. Do tego bola mnie głowa i kiepsko się czułam

- Już niedaleko, dasz radę Jaz!

- Nie, Peter. Ja umieram.

- Jaz, proszę.

- Peeeeteeeer!

Otwarłam szeroko oczy słysząc w myślach czyjeś głosy. Przerażające krzyki dwójki ludzi, młodych przerażonych, zmęczonych ucieczką.

- Marie, dobrze się czujesz? – zapytała Sofii patrząc na mnie z lekkim przestrachem. Popatrzyłam na moje przyjaciółki po czym wstałam i ruszyłam korytarzami szkoły. Musiałam znaleźć jakieś spokojne miejsce by porozmawiać. Wiedziałam, że jest jedno takie miejsce. Dawno temu, kiedy jeszcze byłam mała, wujek George wziął wszystkie dzieciaki z rodziny i opowiedział im o różnych tajemnicach Hogwartu. Między innymi wspomniał o wspaniałym Pokoju Życzeń, genialnym pomieszczeniu gdzie wszystko jest możliwe.

- Wchodźcie-  rozkazałam dziewczynom gdy na siódmy piętrze stanęłyśmy przed drzwiami które przed chwilą pojawiły się w ścianie.

Miałam nadzieję, że trafimy do jakiegoś przytulnego pokoju z kominkiem i fotelami, albo chociaż mięciutkimi pufami. Zamiast tego trafiłyśmy do długiej Sali zastawionej stołami, krzesłami i półkami  z książkami. Na niewielkiej przestrzeni powieszono ogromne portrety uczniów szkoły Magii i Czarodziejstwa najczęściej Gryfonów. Rozpoznałam Wujka Georga i wujka Freda, Huncwotów, a także dwóch braci babci Molly, Gideona i Fabiana.

- Opowiesz nam w końcu co się dzieje?- Kate spojrzała na mnie pytająco siadając na jednym z krzeseł. Odetchnęłam głęboko po czym opadając naprzeciwko przyjaciółki zaczęłam wszystko opowiadać.  Powiedziałam im o tym jak to na początku we snach słyszałam głoś mężczyzny śpiewającego największe, czarodziejskie przeboje, a także to, że potem ten sam głos błagał by przywrócić mu honor. Czasami towarzyszył mu głos młodej dziewczyny która w kółko powtarzała to samo zdanie: On jest niewinny, niewinny.

- To nie jest normalne- stwierdziła Sofia bawiąc się swoim warkoczem. Chciałam jeszcze coś powiedzieć, ale nagle zza pleców moich przyjaciółek wyłonił się duch.

Wysoka około dwudziestoletnia kobieta w długiej do kostek, zielonej sukni z burzączarnych, kręconych włosów unosiła się kilka centymetrów nad ziemią trzymając w jednej ręce skrzypce, a w drugiej smyczek. Wyglądałaby jak każdy normalny duch w Hogwarcie gdyby nie to, że była w kolorze.

- Witajcie- przywitała nas spokojnym tonem nie zwracając uwagi na nasze przerażone spojrzenia.

- Kim jesteś? – zapytałam starając się zachować spokój. Średnio mi to wychodziło. Mój głos drżał, a ręce trzęsły się opętańczo. Miałam ochotę wybiec z pomieszczenia i w tempie natychmiastowym schować się w dormitorium. Wiedziałam jednak, że z zasady nie można uciekać przed osobami martwymi bo i tak nic ci nie zrobią. Chyba, że są inferniusami. Albo Irytkiem.

- Nazywam się Jasmin Patel i jestem, jakby to ująć, waszą opiekunką- wyjaśniła uśmiechając się szeroko.

Dobra to było bardzo dziwne. Słyszałam o zmarłych którzy nawiedzali miejsca gdzie nigdy nie straszyli. Miałam blade pojęcia o poltergisach którzy próbowali zabijać żywych. Ale na wszystkie kawały Freda i Jamesa nigdy nie wiedziałam, że istnieje taka fucha jak duch opiekun.

- Czy możesz rozjaśnić nam sytuacje? – Kate wydawała się dziwnie spokojna. Po tym jak minął pierwszy szok usiadła spokojnie na krześle z założonymi na piersi rękami i nie odrywając wzroku od Jasmin kartkowała jakąś książkę.

- Oh to bardzo proste- duch ( a może duszka?) machnęła ręką- Ale zacznijmy od początku. Kiedyś, kiedy jeszcze żyłam, miałam przyjemność być uczennicą tej szkoły, puchonką, a także przyjaciółką słynnych Huncwotów. To znaczy, tylko jeden z nich uważał mnie za swoja prawdziwą przyjaciółkę, dla reszty byłam tylko zwykłą, ciamajdowatą dziewczyną która się z nimi włóczyła. Śmiali się kiedy zapominałam zadań i doprowadzałam moje eliksiry do wybuchu. Ale mój chłopak, Peter Pettigrew, był inny. Potrafiliśmy całymi dniami siedzieć w Pokoju Życzeń lub nad jeziorem słuchając muzyki. Czasami sami graliśmy i komponowaliśmy różnorakie utwory. Wszystko wydawało się wtedy takie proste, łatwe do przewidzenia.

A potem obydwoje wstąpiliśmy do Zakonu Feniksa. Rzadko braliśmy udział w walkach, częściej oddelegowywali nas do szpiegostwa głównie dla tego, że Peter zamieniał się w szczura, a moją formą ani magiczną był wróbel. Dzięki temu odkryliśmy, że Voldemort uczy się opanowywać starożytny rodzaj magii, a jeśli mu się uda będzie wstanie kontrolować każdego człowieka nie wywołując efektu towarzyszącemu zaklęciu Imperiusa. Dodatkowa ten rodzaj magii jest niesamowicie potężnym. Gdyby Czarny Pan go posiadł w sekundzie bylibyśmy martwi.

Kiedy powiadomiliśmy o naszym odkryciu resztę zakony, nikt nie chciał nam wierzyć. Nawet sam Dubledore uważał, że albo wszystko zmyśliliśmy by być w centrum uwagi albo po prostu się przesłyszeliśmy. Musieliśmy więc działać sami. Wymyśliliśmy plan który miał polegać na całkowitym wyczerpaniu się mocy Toma Riddla w chwili w której pierwszy raz użyje zaklęcia na którymś  ze swoich podwładnych. Nie przewidzieliśmy jednego, w momencie użycia zaklęcia na różdżkę Riddla przez przypadek napatoczył się Peter. Akurat trwała bitwa więc nikt tego nie zauważył. I choć magia Voldemorta, przynajmniej pod tym względem, się wyczerpała to jednak jakaś jej cząstka utknęła w moim ukochanym. Udało mi się go odciągnął z miejsca walk choć sama byłam ciężko ranna i lada chwila mogłam umrzeć. Dalej powinniście wiedzieć co się stało. Na pewno słyszałyście o śmierci Potterów i niby zdradzie Petera. To znane historie więc nie muszę ich wam opowiadać- skończyła Jasmin.

Nie byłam wstanie racjonalnie myśleć. Historia którą przed chwilą usłyszałam kompletnie nie zgadzała się z tym co wszyscy moi wujkowie i ciocie próbowali mi wbic do głowy przez te wszystkie lata. Aż do dzisiejszego dnia słynny dyrektor Hogwartu, Zakon Feniksa i nni przeciwnicy czarnoksiężnika wszech czasów wydawali mi się nieomylni. Co za wtopa!

-  Ale do czego potrzebne jesteśmy my? – zapytałam wstając z krzesła. Nieb

- Tylko wy możecie oczyścić Petera Pettigrewa z zarzutów. A ja wam w tym pomogę.

 

 

 

1 komentarz: