Cześć ludziki!
O to nowy rozdział. Nienawidzę siebie samej za to, że jest
taki krótki, ale nie byłam w stanie napisać czegoś więcej. Sorry.
Ogólnie jestem przerażona tym, że pod poprzednim rozdziałem pojawił
się tylko jeden komentarz. Jeśli pod tym nie będzie co najmniej trzech pisanych
przez zupełnie inne osoby, to rozdział 10 pojawi się z opóźnieniem. A mam dla
was w planach jeszcze całkiem przyjemna miniaturkę.
Dobra, kończę smęcić i zapraszam do czytania.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Razem z Kate i Sofią biegłyśmy korytarzami Hogwartu, potykając się o własne
nogi i śmiejąc się jakbyśmy właśnie uciekły z psychiatryka. W rękach
trzymałyśmy masę cukierków, lizaków i ciasteczek które udało nam się wynieść z
uczty Hallowynowej. Miałyśmy zamiar zjeść kulturalnie w naszym dormitorium bez
towarzystwa piętnastu niedorozwiniętych przedstawicieli płci głupiej. A to, że
wszyscy byli z naszego rocznika nie miało z tym nic wspólnego.
- Stop!- krzyknęła Sofia stając pod kamienną ścianą i
zdejmując z głowy kapelusz kowboja- Pięć sekund na oddech- powiedziała dysząc
ciężko.
- To był genialny pomyśl z tymi mugolskimi przebierankami-
stwierdziłam siadając na ziemi.
- Pomyślałam, że skoro mamy Noc Duchów to fajnie by było
pokazać coś fajnego. Dobrze chłopcy pochwycili ten pomysł. Oscar przebrany za
kosmitę wyglądał genialnie- stwierdziła Kate. Pokiwałam głową i przetarła ręką
lekko spocone czoło. Całe ciało miałam pokryte specjalnym, samoprzylepnym
papierem toaletowym i trochę było mi gorąco. Do tego bola mnie głowa i kiepsko
się czułam
- Już niedaleko, dasz
radę Jaz!
- Nie, Peter. Ja
umieram.
- Jaz, proszę.
- Peeeeteeeer!
Otwarłam szeroko oczy słysząc w myślach czyjeś głosy.
Przerażające krzyki dwójki ludzi, młodych przerażonych, zmęczonych ucieczką.
- Marie, dobrze się czujesz? – zapytała Sofii patrząc na
mnie z lekkim przestrachem. Popatrzyłam na moje przyjaciółki po czym wstałam i
ruszyłam korytarzami szkoły. Musiałam znaleźć jakieś spokojne miejsce by
porozmawiać. Wiedziałam, że jest jedno takie miejsce. Dawno temu, kiedy jeszcze
byłam mała, wujek George wziął wszystkie dzieciaki z rodziny i opowiedział im o
różnych tajemnicach Hogwartu. Między innymi wspomniał o wspaniałym Pokoju Życzeń,
genialnym pomieszczeniu gdzie wszystko jest możliwe.
- Wchodźcie-
rozkazałam dziewczynom gdy na siódmy piętrze stanęłyśmy przed drzwiami
które przed chwilą pojawiły się w ścianie.
Miałam nadzieję, że trafimy do jakiegoś przytulnego pokoju z
kominkiem i fotelami, albo chociaż mięciutkimi pufami. Zamiast tego trafiłyśmy
do długiej Sali zastawionej stołami, krzesłami i półkami z książkami. Na niewielkiej przestrzeni
powieszono ogromne portrety uczniów szkoły Magii i Czarodziejstwa najczęściej
Gryfonów. Rozpoznałam Wujka Georga i wujka Freda, Huncwotów, a także dwóch
braci babci Molly, Gideona i Fabiana.
- Opowiesz nam w końcu co się dzieje?- Kate spojrzała na
mnie pytająco siadając na jednym z krzeseł. Odetchnęłam głęboko po czym
opadając naprzeciwko przyjaciółki zaczęłam wszystko opowiadać. Powiedziałam im o tym jak to na początku we
snach słyszałam głoś mężczyzny śpiewającego największe, czarodziejskie
przeboje, a także to, że potem ten sam głos błagał by
przywrócić mu honor. Czasami towarzyszył mu głos młodej dziewczyny która w
kółko powtarzała to samo zdanie: On jest
niewinny, niewinny.
- To nie jest normalne- stwierdziła Sofia bawiąc się swoim
warkoczem. Chciałam jeszcze coś powiedzieć, ale nagle zza pleców moich
przyjaciółek wyłonił się duch.
Wysoka około dwudziestoletnia kobieta w długiej do kostek,
zielonej sukni z burzączarnych, kręconych włosów unosiła się kilka centymetrów
nad ziemią trzymając w jednej ręce skrzypce, a w drugiej smyczek. Wyglądałaby
jak każdy normalny duch w Hogwarcie gdyby nie to, że była w kolorze.
- Witajcie- przywitała nas spokojnym tonem nie zwracając
uwagi na nasze przerażone spojrzenia.
- Kim jesteś? – zapytałam starając się zachować spokój.
Średnio mi to wychodziło. Mój głos drżał, a ręce trzęsły się opętańczo. Miałam
ochotę wybiec z pomieszczenia i w tempie natychmiastowym schować się w
dormitorium. Wiedziałam jednak, że z zasady nie można uciekać przed osobami
martwymi bo i tak nic ci nie zrobią. Chyba, że są inferniusami. Albo Irytkiem.
- Nazywam się Jasmin Patel i jestem, jakby to ująć, waszą
opiekunką- wyjaśniła uśmiechając się szeroko.
Dobra to było bardzo dziwne. Słyszałam o zmarłych którzy
nawiedzali miejsca gdzie nigdy nie straszyli. Miałam blade pojęcia o poltergisach którzy próbowali
zabijać żywych. Ale na wszystkie kawały Freda i Jamesa nigdy nie wiedziałam, że
istnieje taka fucha jak duch opiekun.
- Czy
możesz rozjaśnić nam sytuacje? – Kate wydawała się dziwnie spokojna. Po tym jak
minął pierwszy szok usiadła spokojnie na krześle z założonymi na piersi rękami
i nie odrywając wzroku od Jasmin kartkowała jakąś książkę.
- Oh
to bardzo proste- duch ( a może duszka?) machnęła ręką- Ale zacznijmy od
początku. Kiedyś, kiedy jeszcze żyłam, miałam przyjemność być uczennicą tej
szkoły, puchonką, a także przyjaciółką słynnych Huncwotów. To znaczy, tylko
jeden z nich uważał mnie za swoja prawdziwą przyjaciółkę, dla reszty byłam
tylko zwykłą, ciamajdowatą dziewczyną która się z nimi włóczyła. Śmiali się
kiedy zapominałam zadań i doprowadzałam moje eliksiry do wybuchu. Ale mój
chłopak, Peter Pettigrew, był inny. Potrafiliśmy całymi dniami siedzieć w
Pokoju Życzeń lub nad jeziorem słuchając muzyki. Czasami sami graliśmy i komponowaliśmy
różnorakie utwory. Wszystko wydawało się wtedy takie proste, łatwe do
przewidzenia.
A
potem obydwoje wstąpiliśmy do Zakonu Feniksa. Rzadko braliśmy udział w walkach,
częściej oddelegowywali nas do szpiegostwa głównie dla tego, że Peter zamieniał
się w szczura, a moją formą ani magiczną był wróbel. Dzięki temu odkryliśmy, że
Voldemort uczy się opanowywać starożytny rodzaj magii, a jeśli mu się uda będzie
wstanie kontrolować każdego człowieka nie wywołując efektu towarzyszącemu
zaklęciu Imperiusa. Dodatkowa ten rodzaj magii jest niesamowicie potężnym.
Gdyby Czarny Pan go posiadł w sekundzie bylibyśmy martwi.
Kiedy
powiadomiliśmy o naszym odkryciu resztę zakony, nikt nie chciał nam wierzyć.
Nawet sam Dubledore uważał, że albo wszystko zmyśliliśmy by być w centrum uwagi
albo po prostu się przesłyszeliśmy. Musieliśmy więc działać sami. Wymyśliliśmy
plan który miał polegać na całkowitym wyczerpaniu się mocy Toma Riddla w chwili
w której pierwszy raz użyje zaklęcia na którymś ze swoich podwładnych. Nie przewidzieliśmy jednego,
w momencie użycia zaklęcia na różdżkę Riddla przez przypadek napatoczył się
Peter. Akurat trwała bitwa więc nikt tego nie zauważył. I choć magia
Voldemorta, przynajmniej pod tym względem, się wyczerpała to jednak jakaś jej
cząstka utknęła w moim ukochanym. Udało mi się go odciągnął z miejsca walk choć
sama byłam ciężko ranna i lada chwila mogłam umrzeć. Dalej powinniście wiedzieć
co się stało. Na pewno słyszałyście o śmierci Potterów i niby zdradzie Petera.
To znane historie więc nie muszę ich wam opowiadać- skończyła Jasmin.
Nie
byłam wstanie racjonalnie myśleć. Historia którą przed chwilą usłyszałam
kompletnie nie zgadzała się z tym co wszyscy moi wujkowie i ciocie próbowali mi
wbic do głowy przez te wszystkie lata. Aż do dzisiejszego dnia słynny dyrektor
Hogwartu, Zakon Feniksa i nni przeciwnicy czarnoksiężnika wszech czasów
wydawali mi się nieomylni. Co za wtopa!
- Ale do czego potrzebne jesteśmy my? –
zapytałam wstając z krzesła. Nieb
- Tylko
wy możecie oczyścić Petera Pettigrewa z zarzutów. A ja wam w tym pomogę.
Ej. Druga połowa jest nieczytelna.
OdpowiedzUsuń